wtorek, 11 lutego 2014

„Videodrome” (1983)


Współwłaściciel kanału telewizyjnego dla dorosłych, Max Renn, dzięki hackerskim zdolnościom swojego pracownika trafia na szokujący program, zwany „Videodrome”. Przechwytując sygnał nadawania mężczyznom udaje się nagrać kilka jego odcinków, które obrazują realistyczne tortury, zaprawione erotyzmem dokonywane na kobietach przez zamaskowanego sprawcę. Zachwycony filozofią programu Renn próbuje odnaleźć jego producenta, ufając, że ten da się namówić na rozpowszechnianie go w jego telewizji. Jednakże podczas swojego amatorskiego śledztwa odkrywa, że każdy, kto obejrzał „Videodrome” zmagał się z przerażającymi halucynacjami i śmiertelnym guzem mózgu. Mężczyzna nabiera pewności, że jest kolejną ofiarą śmiercionośnego programu.

Kanadyjski horror science fiction Davida Cronenberga, ocierający się również o estetykę kina gore. Wśród opinii publicznej panuje przekonanie, że „Videodrome” jest szczytowym osiągnięciem reżysera, jednym z najpopularniejszych i najinteligentniejszych filmów, jakie stworzył. Mogę zgodzić się z tymi opiniami w porównaniu do jego wcześniejszej twórczości. „Videodrome” z pewnością ma silniejszą, dojrzalszą i bardziej szokującą wymowę od „Dreszczy”, „Wściekłości” i „Potomstwa”. Deklasuje również późniejszą „Martwą strefę”, ale „eXistenZ” jedynie dorównuje (oba filmy mają zbliżoną tematykę). Ponadto pomimo jego bezsprzecznego geniuszu nie powiedziałabym, że wychodzi zwycięsko ze starcia z „Muchą”.

David Cronenberg znany jest z wplatania w fabuły swoich filmów zawoalowanych przesłań, niejednokrotnie pojawiających się jedynie w podtekstach, przez co nie cieszą się one taką popularnością wśród widzów, na jaką bez wątpienia zasługują. Deklasowane przez duże grono odbiorców, jako pseudointeligentne produkcje o niczym jedynie udowadniają geniusz reżysera i ignorancję publiczności. Każdy horror Cronenberga jest przygnębiającą wizją otaczającego nas świata oraz bezkompromisowym studium destrukcyjnej natury ludzkiej, o czym świadczą nie tyle dialogi jego bohaterów, co rekwizyty, które oprócz szokowania widza mają za zadanie uświadomić mu pewne być może niewygodne dla niego, ale bezsprzecznie ponadczasowe prawdy. „Videodrome” nie nastręcza większych problemów ze zrozumieniem zamysłu reżysera. Kluczem jest rozmowa z między innymi Maxem Rennem (niezastąpiony James Woods) w popularnym programie telewizyjnym na temat oddziaływania pełnych przemocy i seksu filmów na psychikę ludzką. Nasz główny bohater opowiada się za teorią katharsis, będąc przekonanym, że jego porno działalność w bezpieczny sposób rozładowuje destrukcyjne zapędy społeczeństwa, absolutnie nie popychając ich do czynów zakazanych. Przewrotność Cronenberga widać w późniejszych scenach – oto, reżyser znany z krwawych obrazów potępia sam siebie wypunktowując przy okazji błędy w myśleniu Renna. Destrukcyjny wpływ mediów na mentalność ludzką obrazuje już podczas pobytu u Maxa jego przygodnej kochanki, mającej ewidentne skłonności masochistyczne. Tuż po obejrzeniu pirackiej wersji „Videodrome” kobieta wręcz błaga partnera o ostre zabawy, czując niewysłowioną rozkosz, gdy ten przekłuwa jej igłą uszy. Wkrótce pójdzie jeszcze dalej gasząc papierosa na swojej piersi w niezwykle wstrząsającej, realistycznej scenie, dosłownie uświadamiającej nam autodestrukcyjne skłonności psychiki ludzkiej. Co więcej kobieta jest ewidentnie opętana możliwością wystąpienia w „Videodrome” w charakterze ofiary. Jest tak bardzo oślepiona przez program, że w ogóle nie zastanawia się, czy warto oddać za niego życie. Wszak, jak mówi jedna z bohaterek filmu – obecnie telewizja jest dla nas bardziej realna od rzeczywistości…

Przyznaję, że Cronenberg przeszedł tutaj sam siebie w sferze efektów specjalnych, mających za zadanie dosłownie zobrazować zgubny wpływ mediów na psychikę ludzką. Sugestywne halucynacje Renna, podczas których na przykład chłosta odbiornik telewizyjny, w którym widać jego znajomą, odczuwającą wymierzane razy, to jeszcze nic. O wiele ciekawiej prezentuje się gore „na jawie”. Zmieniając się w osobliwy odtwarzacz video, Renn obserwuje, jak na jego brzuchu pojawia się otwór, służący do wkładania kaset, które mają wysyłać sygnały bezpośrednio do jego mózgu z przerażającymi żądaniami. Moment cielesnego zespolenia z pistoletem również robi spore wrażenie, ale chyba najsilniej oddziałują na psychikę widza sceny ożywania telewizora, odtwarzacza i kasety. Wybrzuszanie się sprzętów nieożywionych, imitujące ich oddychanie mają dobitnie udowodnić nam, że media żyją – zagnieżdżając się w naszych umysłach nabierają cielesnego wymiaru, karmiąc się naszą podatnością na manipulację. Robimy to, czego od nas oczekują tzw. „gadające głowy”, jesteśmy tylko bezwolnymi marionetkami w ich rękach… Przygnębiające? Oczywiście! Ale to jest właśnie David Cronenberg w całej okazałości!

„Videodrome” hipnotyzuje mocnym przesłaniem, niezwykle realistycznymi scenami gore, z wykorzystaniem tylko i wyłącznie fizycznie obecnych na planie rekwizytów, a nie kiczowatych efektów komputerowych oraz wciągającą fabułą. Pomijając wolniejszą środkową część filmu wszystkie wydarzenia rozgrywające się w niniejszym obrazie porywają tak innowacyjnością, jak środkami przekazu oraz surowym klimatem, okraszonym szarpiącą nerwy ścieżką dźwiękową (szczególnie wybijają się tony słyszane podczas czołówek nagrań, z którymi obcuje Renn). Być może nie jest to najlepszy film Cronenberga, ale w pierwszej trójce z pewnością się mieści i choćby z tego powodu zachęcam inteligentnych widzów do seansu, którego być może nigdy nie zapomnicie…   

2 komentarze:

  1. Są gdzieś napisy do tego filmu? Bo napiproject nie znalazł.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Przyznaję, że Cronenberg przeszedł tutaj sam siebie w sferze efektów specjalnych"

    Wydaje mi się Cronenberg miał jakiegoś swojego człowieka od efektów specjalnych, z którym stale współpracował, ale nie pamiętam kto to był. Na pewno współpracował parę razy z Chrisem Walasem, ale wydaje mi się, że był ktoś jeszcze. Cronenberg ma taki system, że często współpracuje z tymi samymi ludźmi. Np. Howard Shore, Carol Spier, Denise Cronenberg, Ronald Sanders zmontował mu prawie wszystkie filmy, a Mark Irwin był operatorem od Fast Company po The Fly, potem współpracował z Peterem Suschitzky'im - Cronenberg podobno chciał z nim współpracować odkąd zobaczył The Empire Strikes Back.

    OdpowiedzUsuń