sobota, 31 sierpnia 2024

„Obcy” (2024)

 
Po obowiązkowym pobycie w ośrodku dla osób ubiegających się o azyl w Holandii, imigranci z Ghany, były policjant Samuel, zmuszony do ucieczki z kraju przez walkę z korupcją, jego żona Sarah, która w Afryce prowadziła gabinet lekarski i ich nastoletnia córka Faith dostają przestronny, nieumeblowany dom w urokliwej miejscowości i pokaźną pożyczkę na start. Samuel traktuje to jako rozwiązanie tymczasowe, zamierzając wrócić do Ghany, gdy sytuacja się ustabilizuje. Mężczyzna wierzy, że sprawiedliwość wcześniej czy później dosięgnie skorumpowanych funkcjonariuszy państwowych i tym samym zakończy się ich przymusowa tułaczka po Europie, ale Sarah ich przyszłość najwyraźniej wiąże z Królestwem Niderlandów. Ona się asymiluje, a jego podejrzliwość względem sąsiadów nieustannie rośnie. Do Samuela docierają rozliczne sygnały o wrogim stosunku lokalnej społeczności do przybyszów z innych krajów, a tymczasem jego żona problem widzi wyłącznie w nim. W jego konfrontacyjnej postawie, mocnym postanowieniu, by nie zapuszczać korzeni w nieswojej ojczyźnie.

Plakat filmu. „Paria” 2024, IJswater Films

Holenderski thriller w reżyserii debiutującego w pełnym metrażu Edsona da Conceicao, którego zainspirował viralowy filmik z syryjską rodziną chowającą się w domu obleganym przez rozwścieczonych sąsiadów. Autentyczne prześladowanie imigrantów, które podsunęło mu niepokojącą myśl o nieznanych wrogach przyczajonych w Twojej okolicy. Da Conceicao dostrzegł w tym materiał na film gatunkowy z przesłaniem – punkt wyjściowy do trzymającej w napięciu opowieści z godnymi współczucia bohaterami. A wśród filmowych wpływów znalazło się „Lśnienie” Stanleya Kubricka. Scenariusz „Obcych” (oryg. „Paria” aka „Pariah”) skonstruował Philip Delmaar, a na główną lokalizację wybrano „typową holenderska wieś” z czujnymi mieszkańcami. Pierwszy obchód reżysera, jego asystenta, kamerzysty i głównego realizatora dźwięku po przyszłym planie zdjęciowym skończył się czymś w rodzaju przesłuchania – seria pytań wypuszczona przez jedną z mieszkanek jeśli nie zaniepokojoną, to na pewno zafrapowaną długą wizytą obcych. Chciała wiedzieć, co robią w jej okolicy i zwrócić im uwagę, że kilkugodzinny spacer nieznajomych jest zachowaniem podejrzanym. A kiedy już dowiedziała się, że przybysze zamierzają nakręcić horror w uprzejmie wskazanym jej domu, stwierdziła, że czasami dzieją się tutaj rzeczy jak z horroru i odeszła.

Zrealizowany pod szyldem IJswater Films za około osiemset sześćdziesiąt tysięcy euro holenderski dreszczowiec w stylu amerykańskim, który w lutym 2024 został wyemitowany w holenderskiej telewizji (światowa premiera), w kwietniu tego samego roku pokazał się na Fantaspoa - International Fantastic Film Festival, największym festiwalu filmowym w Ameryce Łacińskiej poświęconym gatunkom horror, thriller, science fiction i fantasy, a w Polsce zjawił się w sierpniu 2024 na streamingowej platformie CDA Premium. „Obcy” Edsona da Conceicao to opowieść o hipotetycznej dyskryminacji narodowościowej i rasowej sprytnie podsycanej przez polityków. Rzekoma troskliwa opieka rządu niezawodnym sposobem na nakręcanie spirali nienawiści - największe pijawki między słowami krzyczą „łapać pijawki!” - wmawianie rodakom, że ciężko pracują na leniwych obcych. Propaganda dobrobytu imigrantów a realia trzyosobowej rodziny z Afryki Zachodniej. Pętla zadłużenia w przestrzeni publicznej przedstawiana jako bezzwrotna pomoc finansowa kosztem ciężko pracujących podatników. Pętla zaciskająca się na szyi Samuela (przeciętna kreacja Emmanuela Ohene Boafo), który w Ghanie poważnie naraził się swoją nieugiętą postawą względem skorumpowanych gliniarzy. Bohaterska walka uczciwego policjanta z nietykalnymi przestępcami przyniosła nieznośny rezultat. Zmuszony do ucieczki z ukochanego kraju i obwiniający się za zniszczenie życia najbliższym. Samuel nie ma wątpliwości, że stał po właściwej stronie, że stoczył jak najbardziej słuszną bitwę, ale żałuje, że wraz z nim ucierpiały jego żona Sarah i jedyna córka Faith (takie sobie występy odpowiednio Kimberley Agyarko i początkującej aktorki Aminaty Soumaoro). Rodzina jest z niego dumna, a Samuel się obwinia. W sumie nie wiadomo, jak zapatruje się na to córka, ale nie ulega wątpliwości, że małżonce zaimponował – prawdziwy patriota, który nie przysporzył najukochańszym osobom takich cierpień, jak mu się wydaje. Za to robi to teraz, po przeprowadzce do bezwstydnie okazałego domu w idyllicznym(?) miasteczku. Wreszcie znaleźli swoje miejsce na ziemi, a Samuel robi wszystko, by im je odebrać. Sabotuje rodzinne szczęście paskudnymi podejrzeniami. Uparcie szuka dziury w całym; w sympatycznych pogawędkach doszukuje się najwyższej pogardy, w dobrych uczynkach widzi złe intencje, a życzliwe rady odbiera jak strofowanie niewdzięcznego bachora. Ksenofobia ukryta pod sąsiedzką uprzejmością? Poniżanie z uśmiechem na ustach? Zawoalowane groźby prawowitych mieszkańców Europy? Sarah obawia się, że jedynym ksenofobem w tym towarzystwie jest jej życiowy wybranek, który nie tyle nie potrafi, ile nie chce się dopasować do nowego środowiska. Adaptacja kulturowa, przystosowanie społeczne – Samuel ostentacyjnie nie przykłada się do tego procesu, tą głupią przekorą, siłą rzeczy szkodząc także jednej z najpilniejszych uczennic w „wielokulturowej klasie pasożytniczej”. Usilne starania Sarah torpedowane przez pogrążonego w paranoi małżonka?

Źródło, zwiastun filmu: https://www.youtube.com/watch?app=desktop&v=akyVx55kVC4

Horror o nawiedzonym domu (prolog) przechodzący w thriller sąsiedzki. Manifest społeczno-polityczny holenderskiego filmowca zaniepokojonego atmosferą panującą w jego ojczyźnie. Nader czytelna opowieść podana z perspektywy wrogów publicznych numer jeden. Zagrożenia dla cywilizacji zachodniej, chrześcijańskich wartości, kultury europejskiej i portfeli gospodarzy. Popcornowa rozrywka na niepolarnym poglądzie oparta. Schematyczna historia, która miała nam coś uświadomić. Nieufny protagonista „Obcego” Edsona da Conceicao jest głęboko przekonany, że jego nastoletnia córka bardziej zasłużyła sobie na miejsce w wielkiej wspólnocie europejskiej od ich pasywno-agresywnych sąsiadów. Wywalczyła je sobie w przeciwieństwie do nowych koleżanek i kolegów jej matki. Poświęciła wszystko, a teraz ma klękać przez ludźmi, którzy nie poświęcili niczego? Manna spadła im z nieba i to oni są tutaj ofiarami? Jaskrawa niesprawiedliwość, której idealista z Ghany tolerował nie będzie. Nie da się pognębić samozwańczym właścicielom Starego Kontynentu. Nie będzie klękał przed osobami, dla których wyznacznikiem wartości człowieka jest miejsce pochodzenia. Nie da sobie wmówić, że jest ich dozgonnym dłużnikiem, bo jedyne, co od nich dostał to trochę rozklekotanych mebli. W zasadzie Samuel bardziej pomógł im (nie licząc pierwszego darczyńcy, pomysłodawcy tej osiedlowej zrzutki) - wyniósł śmieci - trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że to kolejny kredyt zaciągany u Holendrów. Jak najdzie cię ochota na pyskowanie, niedrogi przybyszu, przypomnij sobie, kto umeblował ci dom. Codziennie znajdujesz psie odchody na swojej posesji? Sprzątaj i siedź cicho. Hałasy w środku nocy? To tylko wytwór twojej wyobraźni, kolejny koszmar senny albo znak, że z twoją psychiką nie jest dobrze. Zamiast ciągle wzywać policję, poszukaj dobrego psychiatry. Z kolei twoja żona powinna już zacząć się rozglądać za adwokatem specjalizującym się w sprawach rozwodowych, bo żadne rozsądne argumenty do ciebie nie trafiają. Tylko czekać, aż dojdzie do nieodwracalnej tragedii w zabarykadowanym domu (prawie jak w „Nocy żywych trupów” George'a A. Romero, że tak sobie brzydko zażartuję) skandalicznie szpecącym małomiasteczkowy/podmiejski krajobraz. (Nie)zdobytej twierdzy osobowości paranoicznej uzbrojonej w truciznę i katanę. Mężczyzny rzucającego oskarżeniami na prawo i lewo. Posądzającego przedstawicieli holenderskiej klasy średniej – w większości emerytów – o rzeczy, które mogłyby przyjść do głowy tylko obcokrajowcowi. Niewybaczalne zakłócenie ładu i porządku publicznego. Roszczeniowy chuligan, na którego lękliwie spogląda nawet własna żona, nie wspominając już biednej córce. Smutnej nastolatce alarmująco odklejającej się od telefonu (patrz: osiedlowa huśtawka), porzucającej najwierniejszego przyjaciela przez przynoszącego jej wstyd (patrz: wspólny wypad do supermarketu) ojca? Samuel wpędził swoje jedyne dziecko w depresję? Dużo znaków zapytania, jak na tak przejrzysty scenariusz, prawda? Lepiej udawać, że jest w tym jakaś tajemnica, niż zostać posądzoną o zdradzanie niepożądanych informacji na temat rozwoju fabuły omawianego utworu. Nudnawej historyjki z morałem. Typowe perypetie rodzinne w królestwie thrillera. Wyświechtane wątki, pomimo widocznych - żeby nie powiedzieć usilnych - starań filmowców, niebudzące żadnych emocji. Może z wyjątkiem (nic szczególnego; ledwie drgnęło, ale nareszcie coś poczułam) katastrofalnych skutków pewnego (głośno oprotestowanego) zakupu, bądźmy jednak szczerzy: to pójście po linii najmniejszego oporu. Chwytanie się brzytwy przez tonących:) Wyróżniłabym też scenkę z bezwstydnymi gapiami znieruchomiałymi za plecami Faith na oczach jej wytrąconego z równowagi ojca, gdyby choć tu udało się wykrzesać jakieś napięcie. Frustrująco nieintensywna prezentacja niezłego pomysłu.

Obcy” Edsona da Conceicao to wtórne kino odwołujące się do sumień widzów. Moralitet pobieżnie podchodzący do problematyki migracyjnej/uchodźczej, do bólu konwencjonalny thriller w niestosownie przyjaznym, niemrocznym klimacie oraz nieporuszający dramat rodzinny i społeczny. Holenderska produkcja najwyraźniej czerpiąca wzorce z amerykańskiego mainstreamu; banalnych opowieści w plastikowych „opakowaniach”, praktycznie nieodróżnialnych od siebie „syntetycznych dzieł sztuki współczesnej”, którym się wydaje, że bazują na niepewności, tajemniczości i narastającym poczuciu zagrożenia. Thrillery na rodzinne popołudnia, filmy do kotleta. Pierwsze pełnometrażowe osiągnięcie reżyserskie Edsona da Conceicao to kolejna bezpieczna opcja dla ludzi nieszukających mocnych wrażeń.

czwartek, 29 sierpnia 2024

„The Blue Rose” (2023)

 
Lata 50. XX wieku. Młodzi detektywi, Lilly i Dalton, dostają pierwszą sprawę zabójstwa. Harold O'Malley został wielokrotnie pchnięty nożem we własnym domu, przed którym rosną rzekomo błękitne róże. Główną podejrzaną jest żona ofiary, gospodyni domowa Sophie, która zniknęła. Z jej niewysłanego listu do siostry Normy Steele wynika, że kobieta miała motyw i dręczyły ją myśli o makabrycznym zakończeniu nieudanego małżeństwa. Rozmowa z najbliższą żyjącą osobą Sophie O'Malley, bezpruderyjną panną Steele, z jednej strony dodatkowo obciąża zaginioną perfekcyjną panią domu, a z drugiej rozbudowuje listę podejrzanych Lilly i Daltona i utwierdza ich w przekonaniu, że powinni pójść tropem tajemniczego symbolu namalowanego na zewnętrznej ścianie domu O'Malleyów. Krótki pobyt detektywów w wystawnej rezydencji Normy Steele zaowocuje też otwarciem nowego śledztwa w wydziale kryminalnym, tym razem dotyczącego ewentualnego porwania młodej kobiety. A rzeczywistość nieustannie się upłynnia, nieubłaganie zaciera się granica między światem realnym i pozornie fantastycznym. Sen i jawa stapiają się w jedno, surrealistyczne macki coraz ciaśniej oplatają pragnącą się wykazać parę detektywów, dzielnie pokonującą niezwykłe przeszkody na drodze do prawdy... i własnej zguby?

Plakat filmu. „The Blue Rose” 2023, Dark Sky Films, Athena Pictures, Parts and Labor

Pierwsze reżyserskie osiągnięcie amerykańskie aktora George'a Barona, który nakręcił „The Blue Rose” mając zaledwie szesnaście lat. Wyraz jego miłości do malarskich dzieł Marka Rydena i Nicoletty Ceccoli, Złotej Ery Hollywood (uczucie rozpalone w dzieciństwie przez „Czarnoksiężnika z Oz” Kinga Vidora i Victora Fleminga), filmowej twórczości Davida Lyncha, „The Rocky Horror Picture Show” Jima Sharmana, „Repo! The Genetic Opera” Darrena Lynna Bousmana i innych zwariowanych obrazów. Reżyser, scenarzysta i jeden z pierwszoplanowych aktorów w tej oniryczno-surrealistycznej „sztuce” kryminalnej w piętnastym roku życia wymyślił dla niej podgatunkową szufladkę, dotąd nieistniejący nurt, pastel-noir film, czyli fabularna struktura klasycznego kina noir (Old Hollywood) - z jaskrawymi tematycznymi odstępstwami – i zupełnie inna paleta barw: pastelowy klimat. W wywiadzie dla Richpieces.com George Baron podsumował „The Blue Rose” w następujący sposób: „super dziwna, estetycznie przyjemna, popieprzona bajka z lat 50.”, która „sprawi, że będziesz naprawdę zdezorientowany w najlepszy możliwy sposób... i poczujesz się jakbyś był naćpany... zupełnie trzeźwy”. Światowa premiera amerykańsko- indyjskiego eksperymentu artystycznego „The Blue Rose, reżyserskiego debiutu młodego człowieka ze sporym doświadczeniem w show-biznesie, pochodzącego z Los Angeles George'a Barona, odbyła się w sierpniu 2023 roku na FrightFest London, a prawie rok później (lipiec 2024) ruszyła ograniczona dystrybucja kinowa w Stanach Zjednoczonych.

WTF?! Narkotyczny zjazd. Film stymulujący centralny układ nerwowy, substancja psychoaktywna George'a Barona, młodzieńca z niegroźną obsesją na punkcie starego kina (od końca lat 30. do końca lat 50. XX wieku), którego wrażliwość artystyczną ukształtowała też muzyka klasyczna (głównie wybitne kompozycje Ludwiga van Beethovena i ścieżka dźwiękowa któregoś „Upiora w Operze”; któregoś, bo „trochę” adaptacji teatralnych i filmowych wybitnej powieści Gastona Leroux się nazbierało). „Miasteczko Twin Peaks” z nocnym klubem z „Blue Velvet” Davida Lyncha i barmanem z Overlook Hotel z „Lśnienia” według Stanleya Kubricka (swobodne przeniesienie na ekran powieści Stephena Kinga) - i sekretnym stowarzyszeniem z jego „Oczu szeroko zamkniętych”? „The Blue Rose” George'a Barona przypomniał mi też „Tajemnice Silver Lake”, hipnotyczny obraz twórcy genialnego horroru „Coś za mną chodzi”, Davida Roberta Mitchella, co najprawdopodobniej nie było efektem zamierzonym, zaplanowanym przez twórców niesamowicie poplątanej historii kryminalnej „ze stereotypowych lat 50. XX wieku”. Zaczyna się nietypowo, bo od zabójstwa... popełnionego przez gospodynię domową Sophie O'Malley-Steele (zapewne celowo przerysowana kreacja Nikko Austen Smith). Masakrowanie wypieku domowego pomysłowo wkomponowane w punkt kulminacyjny przemocy domowej – zadźganie agresywnego męża podejrzewanego o zdradę i najwyraźniej niedoceniającego starań najlepszej cukierniczki (działalność niezarobkowa) w okolicy. Zbrodnia na malowniczym przedmieściu, gdzie niebawem zjawi się kobieta sugerująca się zwykłem snem? Czy Harold O'Malley faktycznie został zamordowany przez własną żonę, czy to była tylko część koszmaru sennego detektyw Lilly? Praktycznie rzecz biorąc początkująca śledcza, w którą idealnie (ależ charyzma!) wcieliła się Olivia Scott Welch (m.in. „Ulica Strachu – część 1: 1994”, „Ulica Strachu – część 2: 1978”, „Ulica Strachu – część 3: 1666” Leigh Janiak, „Gra w opętanie” Jenn Wexler), a u jej boku stanął kierownik tego zamieszania: George Baron w roli detektywa Daltona, miłośnika zwierząt, także egzotycznych, niechętnie kontynuującego rodzinną tradycję – młody policjant zagrzewany przez zawodową partnerkę do spełniania oczekiwań surowego rodzica, szefa wydziału kryminalnego, którego ojciec i dziadek (pradziadek i prapradziadek?) też wzorowo „chronili i służyli”. Aktorka z przyszłości i aktor niemogący się zdecydować (stara i nowa szkoła aktorstwa). Kobieta wyzwolona i mężczyzna z poczuciem niekompletności, rozbity na dwie części... Dziewczyna nieowijająca w bawełnę i chłopak starannie ważący słowa. Detektyw Zadziorna i Detektyw Taktowny na tropie Błękitnego Trójkąta. Rejs po Morzu Absurdu z wyuzdaną piratką, roztrzęsioną wokalistką bluesową występującą w niepokojącym klubie nocnym, niedyskretną recepcjonistką z diabolicznym uśmiechem i scenicznym alter ego, Drag Queen, zagubionym bliźniakiem lub żeńskim pierwiastkiem szczęśliwie (impuls do działania, pobudzenie szarych komórek, zimny prysznic dla uśpionego rozumu) odnalezionym w stuprocentowym mężczyźnie.

Źródło, zwiastun filmu: https://www.youtube.com/watch?v=tJsaE8lFsJM

A teraz słynne szkolne pytanie: co autor miał na myśli? Ktoś wie? Pytam dla autora:) Serio, nie mam pewności, czy George Baron miał jakąś konkretną wizję, spójną historię dla „The Blue Rose”, czy tak po prostu skakał sobie po różnych, coraz to dziwaczniejszych, pomysłach? Da się złożyć w logiczną i uporządkowaną całość zdeformowane elementy gęsto rozrzucone w nieziemsko niestabilnym świecie niebanalnej pary detektywów? Lekko przechodzących do porządku dziennego nad zjawiskami, które wielu innych doprowadziłyby do obłędu. Dobrze, trochę się dziwią, ale spodziewałabym się żywszej reakcji na widok łóżka dziarsko sunącego po asfaltowej nawierzchni, mebla-prześladowcy, a już na pewno jego „niewidzialnego pasażera”. Nie wspominając już o proroczych snach, raptownych przeniesieniach do alternatywnej rzeczywistości czy czym tam to było. Może Strefą Mroku ze wszystkimi odpowiedziami pożądanymi nie tylko przez bohaterów „The Blue Rose” George'a Barona UWAGA SPOILER (tajemnica życia po śmierci?) KONIEC SPOILERA. Rozwiązania skrzętnie ukryte w świecie, w którym wszystko jest możliwe. Gdzieś poza czasem i przestrzenią. Ze smutną panienką, która porodziła nieboskie stworzenie? Nowa Rosemary Woodhouse? Tak czy inaczej, detektyw Lilly, „wędrująca we śnie dama w czerni”, chcąc nie chcąc, zostanie przyciągnięta do tej biednej kobiety już na początku „The Blue Rose”, przy okazji podsłuchując alarmującą pogawędkę dwóch sióstr. Wampa Normy Steele (widowiskowa kreacja Danielle Bisutti) i nie mniej drapieżnej Sophie O'Malley, a przynajmniej to pierwsze - niekoniecznie prawdziwe - spotkanie z zaginioną żoną ofiary zabójstwa negatywnie nastawi dzielną Lilly do perfekcyjnej gospodyni domowej z duszą artystki. Femme fatale w skórzanym wdzianku? W każdym razie dzielna protagonistka „The Blue Rose” jakiś czas później dostanie niebywałą okazję do ujrzenia narodzin Zła – diabelskie ziarna z rozmysłem siane w niewinnej duszy; doprawdy wstrząsająca scenka w Słonecznym Domu z fortepianem (chora definicja sztuki i ohydna manipulacja wrażliwą istotą bądź autentyczna wiara mocno zaburzonej jednostki w czynienie dobra) – a tymczasem wyciągnie leniwy tyłek z imponującej nieruchomości. Skrócenie urlopu detektywa Daltona, któremu najwidoczniej wydawało się, że solidny zamek w drzwiach powstrzyma jego ambitną partnerkę. Dalton najchętniej zostałby ze swoją wierną maszyną do pisania, ale na tyle już poznał Lilly, by wiedzieć, że dziewczyna nie odpuści. Ciekawość rozbudzą w nim pomalowane róże przed uroczym domkiem (no tak, miejscem paskudnej zbrodni) O'Malleyów, a resztkę wątpliwości przegoni błękitny trójkąt przy drzwiach frontowych i silny argument na poparcie hipotezy wysnutej przez detektyw Lilly: wymowny list fartownie niedostarczony adresatce, bałamutnej damie głupio upierającej się przy nieznajomości tajemniczego symbolu wiszącego tuż za jej plecami. Zuchwałej porywaczki, kolekcjonerki seksualnych niewolnic, niewydarzonej artystki albo zwykłej kłamczuchy naśmiewającej się z policyjnych żółtodziobów i być może ukrywającej siostrę w którymś z licznych pokoi w swojej nieskromnej – prawda, że znajomej, panno Lilly? - posiadłości (może w prywatnym apartamencie BDSM?). W dużym domu na wysokim wzgórzu z siódmą komnatą Sinobrodego z odjechanego monologu wielkiego odkrycia towarzyskiego jednej z czołowych postaci „The Blue Rose”, nomen omen, George Barona? Następny przystanek: miejsce dla ludzi nielubiących pokazywać twarzy, klub nocny z „Delbertem Gradym” i zamaskowanymi zasłuchanymi (dosłownie zahipnotyzowani?) w bluesie „dziewczyny Hitchcocka”. Krwawy koncert dla osoby, która zapomniała o błękitnych kroplach. A po wspomnianym już incydencie na szosie (z zabawnym łóżkiem i kiczowatym upiorem, a to jeszcze nic w porównaniu do Ognistego Pokoju, z którego wydobywa się rozdzierający płacz niemowlaka) odwiedzimy „rozkoszny hotel” bratniej duszy Normana Batesa. Klientka wierząca w Przeznaczenie i życie po śmierci (w wieczną mękę dla grzeszników i wiekuiste szczęście dla ludzi prawych i sprawiedliwych) pod ogromną presją domniemanej właścicielki i pewnej recepcjonistki z ewidentnym zamiłowaniem do podglądactwa. UWAGA SPOILER Stawiamy Tarota, wchodzą różowe zające KONIEC SPOILERA i robi się jeszcze dziwniej. Ostatni akt to już bardziej arthouse horror niż surrealist noir, szalona przejażdżka Diabelskim Młynem George'a Barona szeroko uśmiechającego się do LGBTQ+ z pokolenia Z. Inne podejście - niewymuszone, nienachalne - do queer cinema – odpowiedź Barona na rosnące zapotrzebowanie przeformułowania (ewolucji) tego filmowego nurtu. Na koniec pozwolę sobie wyróżnić szaloną kobietę z nożem (fenomenalna szarża w świetnej oprawie muzycznej; mogłabym przysiąc, że usłyszałam nuty ze sceny pod prysznicem z „Psychozy” Alfreda Hitchcocka), wrzeszczącą damę z zakrwawioną twarzą (skuteczne „buu!”) i piekielną wannę na atramentowym tle (psychiczne i fizyczne tortury w Nicości).

Wiem, że nic nie wiem, ale jestem pod wrażeniem. Gapiłam się jak przysłowiowe cielę na malowane wrota – intensywnie i bezmyślnie – jak ludzie w białych maskach w tym zwariowanym świecie przedstawionym (w lokalu lynchowsko-kubrickowskim) na diwę bluesa. Totalnie pochłonęła mnie ta niezrozumiała historia, pomylone przygody przesympatycznych detektywów rozpracowujących zagadkę morderstwa na „idyllicznym przedmieściu”. Obłąkany list miłosny do Złotej Ery Hollywood, ze wskazaniem na kino noir. Odurzający debiut George'a Barona, halucynogenna „The Blue Rose”. Artystyczny bełkot? Może i tak, ale wisi mi to – grunt, że zaliczyłam cudownych odlot.

wtorek, 27 sierpnia 2024

„Humongous” (1982)

 
Rok 1946. Podczas przyjęcia na prywatnej wyspie młoda kobieta Ida Parsons zostaje napadnięta przez sfrustrowanego adoratora. Nietrzeźwy mężczyzna gwałci ją w lesie nieopodal domu pełnego bawiących się ludzi, a jedynymi stworzeniami świadomymi męki swojej ulubienicy są owczarki niemieckie hodowane przez ojca Idy, właściciela wyspy Eda Parsonsa. Rozwścieczone psy wydostają się z kojca i rzucają na gwałciciela, a temu krwawemu zdarzeniu spokojnie przygląda się jego ofiara.
Rok 1982. Grupa młody ludzi organizuje weekendową wyprawę pożyczonym jachtem na St. Martin Island w stanie Michigan. Za sterem staje Eric Simmons, odpowiedzialny chłopak mający napięte stosunki ze swoim impulsywnym bratem Nickiem. Na pokładzie znajdują się też ich siostra Carla, sypiająca z Nickiem, ale nieukrywająca zainteresowania bratem Donna Blake oraz Sandy Ralston, dziewczyna Erica. Po zapadnięciu zmroku kierujący jachtem zauważa dryfującego mężczyznę i niezwłocznie wszczyna akcję ratunkową, która kończy się powodzeniem. Rozbitek przedstawia się jako Bert Defoe, rybak uciekający z Dog Island, pustelni starszej pani chronionej przez sforę psów, gdzie już niebawem wszyscy będą zmuszeni poszukać schronienia przed bezlitosnym żywiołem. I zmierzyć się z innym zagrożeniem.

Plakat filmu.„Humangous” 1982, Humongous Films, Manesco Films

Po komercyjnym sukcesie „Balu maturalnego” (oryg. „Prom Night”), wypuszczonego w 1980 roku slashera ze scream queen Jamie Lee Curtis, jego reżyser Paul Lynch otrzymał propozycję od Charltona Hestona, amerykańskiego aktora i działacza politycznego, zdobywcy Oscara za pierwszoplanową rolę w eposie religijnym Williama Wylera z 1959 roku pt. „Ben-Hur”. Znany aktor chciał, by Lynch wyreżyserował „Mother Lode” (pol. „Gorączka złota”), thriller przygodowy, na podstawie scenariusza Frasera Clarke'a Hestona, syna Charltona Hestona, któremu twórca „Balu maturalnego” grzecznie odmówił. Wolał skupić się na innym projekcie – legenda głosi, że wszystko zaczęło się od nieznajomego dziecka, które w zasięgu słuchu Paula Lyncha w inspirujący sposób użyło słowa „humongous” - kolejnym slasherze, którego scenariusz też przygotował William Gray (poza „Balem maturalnym” fani horroru mogą go kojarzyć choćby z kultową „Zemstą po latach” Petera Medaka). Wyspiarskiej opowieści przesadnie mrocznej, którą zrealizowano w Kanadzie, w prowincji Ontario, a budżet produkcji oszacowano na dwa miliony dolarów kanadyjskich. W amerykańskich kinach, do których wszedł w czerwcu 1982 roku, „Humangous” Paula Lyncha zaprezentował się w okrojonej wersji – aby uzyskać kategorię R od Motion Picture Association of America (MPAA) z prologu wycięto parę sekund nagości i graficznej przemocy. W całości po raz pierwszy pokazał się we wrześniu 1982, w kanadyjskich kinach.

Zmiażdżony przez krytyków, ale doceniony przez wieloletnich fanów gatunku – nie wszystkich i dopiero w erze DVD (poprawa widoczności w stosunku do edycji VHS) – skromny slasherek Paula Lyncha porównywany do „Ludożercy” Joe D'Amato, „groźnego przestępcy” swego czasu ściganego w Wielkiej Brytanii (video nasties). Frustrująco niedoświetlony „Humongous”, znany też pod tytułem „Dog Island”... czyli obraz powstały na fali „The Pack” (pol. „Paczka”) Roberta Clouse'a, animal attack movie/natural horror film opartego na powieści Davida Fishera pod tym samym oryginalnym tytułem (pol. „Sfora”; Wydawnictwo Akabra, 2024)? Podobnie jak późniejsza „Rasa” (oryg. „The Breed”) Nicholasa Mastandrea? Tak czy inaczej, trochę tych Psich Wysp w królestwie horroru jest, ale samotnia Idy Parsons (Shay Garner) może zaskoczyć wszystkich ostrzeżonych przez rybaka Berta Defoe (Layne Coleman). Ale najpierw cofniemy się do czasów młodości jedynej córki Eda Parsonsa, rekina biznesu, który w 1946 roku zorganizował przyjęcie z okazji Święta Pracy na zalesionej wyspie będącej jego wyłączną własnością. Wyspie, na której stoi tylko jeden budynek mieszkalny – letniskowy domek Parsonsów – mała przystań dla łodzi i kojec dla psów, owczarków niemieckich hodowanych przez surowego Eda, jedynych świadków nieprzyjemnej rozmowy panny Idy z pijanym zalotnikiem. Odczekał swoje, a teraz stawił się po rzekomo należną mu nagrodę. Spanikowana dziewczyna salwuje się ucieczką, tym samym niechcący ułatwiając sprawę seksualnemu napastnikowi – instynkt samozachowawczy podpowiada natychmiastowe opuszczenie względnie (w każdym razie bliżej ludzi) bezpiecznego miejsca, byle jak najdalej od potencjalnego gwałciciela. Zbrodnia dokonuje się w lesie, a kara przychodzi wyjątkowo szybko – najdrastyczniejsza scena w „Humongous” Paula Lyncha. Makabryczne otwarcie spod znaku rape and revenge, sfinalizowane zbliżeniem na wyprane z emocji oblicze, utrzymana w tym samym złowróżbnym tonie czołówka - przegląd starych fotografii przy melancholijnej muzyce Johna Millsa-Cockella – i przenosimy się do lat 80. XX wieku. Trzydzieści sześć lat po koszmarnym balu na wyspie Eda Parsonsa, nieznający tej historii młodzi ludzie wybierają się w rejs wypożyczonym jachtem. Weekendowa wycieczka na St. Martin Island w stanie Michigan z Erikiem Simmonsem (niezgorszy występ Davida Wysockiego) w roli kapitana, niedyskretnego obiektu westchnień Donny Blake (przyzwoita kreacja Joy Boushel, m.in. „Mucha” Davida Cronenberga), marzącej o karierze w modelingu i złoszczącej na siebie za notoryczne uleganie czarnej owcy rodu Simmonsów. Nieobliczalnemu Nickowi (niezły popis Johna Wildmana), który w swoim rozsądnym bracie widzi największego rywala, a gadatliwą siostrzyczkę Carlę (przykuwająca uwagę Janit Baldwin) zazwyczaj całkowicie ignoruje. Nickowi nie zależy na Donnie aż tak, by przejmować się jej uczuciami do Erica – poza tym jest pewny, że jego idealny braciszek woli kobiety z klasą (nawet powie to Donnie) – w zupełności wystarczy mu, że „urodzona modelka” zaspokaja jego seksualne potrzeby. Kością braterskiej niezgody jest raczej niezawodność Erica – wygląda na to, że Nick chciałby zamienić się z nim miejscami, że zazdrości mu pozycji, jaką wypracował sobie w ich małej grupie. Skonfliktowani bracia na wyspie z agresywnymi psami... Hmm, czy aby na pewno twórcy „Rasy” z 2006 roku od „Humongous” z 1982 roku nie pożyczali?

Okładka VHS. „Humangous” 1982, Humongous Films, Manesco Films

Gdzie jest final girl? Stawiam dolary przeciwko orzechom, że nawet średnio zaznajomieni z podgatunkiem slash odbiorcy „Humongous” Paula Lyncha będą trwać w przekonaniu, że w ostatecznej konfrontacji weźmie udział Sandy Ralston (pięknie stopiona z postacią Janet Julian, podobno zastąpiona przez dublerkę w najbardziej pikantnej scence z jej bohaterką – pieszczoty na jachcie, przy sterze), którą złośliwy brat jej chłopaka miał na myśli mówiąc o dziewczynach z klasą. Rozsądna, empatyczna, znająca swoją wartość, ale niemająca tak wysokiego mniemania o sobie jak Donna Blake. Tradycyjna żeńska przyjaźń w slasherze – relacja przeciwieństw, której smaczku dodaje miłość do tego samego chłopaka. Bezwstydne próby odbicia Erica Simmonsa, które przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego. Darmowy striptiz w oknie może zaimponować Nickowi, ale na pewno nie jego bratu. Żeby mieć jakieś szanse u „boskiego Erica” trzeba szanować własne ciało. Tylko bez przesady – prześwitujące ciuszki są w porządku, podobnie jak igraszki w miejscach publicznych. I nie mówić tylko o sobie! O swojej oszałamiającej urodzie i pewnej karierze w modelingu. Wszystko wskazuje na to, że Donna nie stanowi żadnego zagrożenia dla Sandy (albo żyjącej w błogiej nieświadomości, albo niemającej żalu do beznadziejnie zakochanej „najlepszej przyjaciółki”, mającej pełne zaufanie do Erica i może nawet współczującej ośmieszającej się dziewczynie), tym bardziej po wyłowieniu rybaka. Za wikt, opierunek i przede wszystkim transport Bert Defoe odwdzięczy się „mrożącą krew żyłach historią” (dla odmiany opowieść nie przy ognisku, tylko w gęstej mgle). O starszej pani i jej niezawodnych ochroniarzach. O Dog Island, która – jak słychać – jest niedaleko, ale to nie jest miejsce dla turystów. W każdym razie nowy znajomy młodych protagonistów „Humongous” Paula Lyncha zadbał o to, by nikogo nie naszła ochota na zwiedzanie tego hałaśliwego zakątka. Ale kiedy masz na pokładzie osobę desperacko zabiegającą o uwagę, rozżalonego dzieciaka, którego nie pochwalono za bezbłędnie wykonane zadanie i na dodatek odmówiono w pełni zasłużonego odpoczynku, nie możesz być wybredny. Fałszywy kapitan nie wręczył swemu zastępcy medalu, a przeklęte psy nie dały spać. Już on im pokaże, kto tu jest prawdziwym liderem! Popis głupoty niedojrzałego mężczyzny, który gorzko pożałuje tego szczeniackiego wybryku. Ale przy pierwszej nadarzającej się okazji spróbuje się zrehabilitować, a przynajmniej odzyskać choć odrobinę szacunku do samego siebie. Samotna akcja zwiadowcza na Dog Island z zaskakującym finałem, a przynajmniej ja nie byłam przygotowana na taki rozwój akcji. UWAGA SPOILER Sprytne oszustwo, zmyłka z psami - naokoło do twardej konwencji, znanej opowieści o mordercy podobno zdeformowanym (tj. postępująca zmiana wyglądu spowodowana akromegalią), ale musiałam uwierzyć bohaterom filmu na słowo, bo tylko ciemność widziałam. Nie licząc zdjęcia już po zabiegu pod patronatem Freddy'ego Kruegera; nie tyle paskudnego, ile tandetnego widoku poparzonej twarzy po obowiązkowym powstaniu rzekomo zgładzonego zabójcy KONIEC SPOILERA. W pierwszy poranek na przeklętej wyspie nastąpi kolejny podział grupy – ostatni przekonująco uzasadniony – w której notabene znajdzie się jedna osoba (i nie jest to domniemana final girl), że tak to ujmę, nieuznająca tej żelaznej reguły kina slash za sensowną. To znaczy obstaje przy trzymaniu się razem, ale gdy do głosu dojdzie strach, może złamać własną zasadę. W ponurym domu na Dog Island czekają na nas atrakcje rodem z „Psychozy” Alfreda Hitchcocka (niezamierzenie zabawna szarpanina) i „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Tobe'ego Hoopera, trzymające w napięciu spacery, spodziewane informacje na temat prawowitych mieszkańców tej osamotnionej nieruchomości i jedno naprawdę emocjonujące starcie. Dobrą decyzją była też miejscowa subiektywna praca kamery, z perspektywy drapieżnika, a fatalną wzmiankowane już ekstremalnie oszczędne sztuczne oświetlenie w scenach nocnych (niecałych). Poza tym przyplątały się naciągane epizody: nazbyt czytelne rozstawianie „pionków na szachownicy” - na przykład ambaras z odsłanianiem okna, wpuszczaniem światła do sypialni nietajemniczej starszej pani czy późniejsze makabryczne znalezisko w wodzie. Szkoda, że nie przyplątało się więcej krwawych efektów specjalnych, w ramach rekompensaty przyjęłam jednak finalne przebudzenie mocy – slasherowa poezja.

Slasher z elementami rape and revenge, animal attack i gothic fiction w klaustrofobicznej scenerii osadzony. Dzika wyspa, obskurny domek i banda zbłąkanych turystów, niepowierzchownie scharakteryzowani młodzi ludzie na weekendowym wypadzie. Niespektakularne osiągnięcie Paula Lyncha, kanadyjskiego reżysera, który na trwałe zapisał się w historii (pod)gatunku masakrą na balu maturalnym. „Humongous” absolutnie nie miał tyle szczęścia, nie uważam jednak, by zasłużył sobie na tak zjadliwą krytykę, z jaką spotkał się w swojej epoce.

niedziela, 25 sierpnia 2024

Zakupy

 
Stosik wakacyjny, czyli zakupoholizm letnią porą:) Tym razem najbardziej cieszy mnie upolowanie „Wspólnoty: Prawdziwej opowieści”, bestsellerowej pozycji literackiej pierwotnie wydanej w 1987 roku, podobno osobistych doświadczeń amerykańskiego pisarza Louisa Whitleya Striebera - autora między innymi przeniesionych na ekran powieści „Wilkołaki” (1978) i „The Hunger (1981) – z kosmitami; podstawy scenariusza uwolnionego w 1989 roku filmowego horroru/thrillera science fiction wyreżyserowanego przez Philippe'a Morę. Ciekawi mnie też kolejna propozycja autorki „Najszczęśliwszej dziewczyny na świecie”, Jennifer Knoll. Zainspirowany odrażającą działalnością Theodore'a Roberta Bundy'ego i zatytułowany parafrazą jego tekstu z procesu sądowego („bright young man”), podany z perspektywy kobiet, których drogi życiowe fatalnie splotły się ze ścieżką mordercy-celebryty powieściowy thriller psychologiczny „Odważne młode kobiety”. Jest też trochę klasyki – między innymi „Starsza pani znika” Ethel Liny White, kryminał zekranizowany przez Alfreda Hitchcocka w 1938 roku – i non-fiction Hallie Rubenhold, która „oddała głos” ofiarom Kuby Rozpruwacza, nieschwytanego seryjnego mordercy działającego w Londynie w 1888 roku.
 

 
Whitley Strieber „Wspólnota: Prawdziwa opowieść”
J.H. Markert „Gość z koszmaru”
Ramsey Campbell „Wieża strachu”
Aleksander Dumas „Opowieści o duchach”
 999. Antologia opowieści niesamowitych” Tom 1
 Edgar Allan Poe „W cieniu Mistrza”
 

 
Guy de Maupassant „Horla i inne opowiadania”
Herbert George Wells „Wojna w przestworzach”
Hallie Rubenhold „Pięć. Nieopowiedziane historie kobiet zamordowanych przez Kubę Rozpruwacza”
Jessica Knoll „Odważne młode kobiety”
Gillian Flynn „Ostre przedmioty”
Ethel Lina White „Starsza pani znika”

sobota, 24 sierpnia 2024

„Oddity” (2024)

 
W remontowanej wiejskiej posiadłości dochodzi do brutalnej zbrodni. Dani, małżonka psychiatry Teda Timmisa, zostaje zmordowana podczas samotnie spędzanej nocy w nowo zakupionej nieruchomości, a jedynym podejrzanym jest ledwo wypuszczony z zakładu psychiatrycznego Olin Boole, były pacjent partnera ofiary. Parę dni przed rocznicą śmierci Dani, jej niewidomą siostrę bliźniaczkę Darcy Odello, prowadzącą sklep z osobliwościami w irlandzkim mieście Cork, odwiedza doktor Timmis, by wręczyć jej przedmiot, o który prosiła: osobistą rzecz Olina Boole'a, który został znaleziony martwy w swoim pokoju w zamkniętym ośrodku psychiatrycznym, w którym pracuje były szwagier Darcy. Ted zaskakuje pannę Odello informacją o związaniu się z koleżanką z pracy Yaną i zaprasza zdecydowanie gorzej radzącą sobie ze stratą ekspertkę od zjawisk paranormalnych do swojej odizolowanej posiadłości. Tydzień później Darcy bez zapowiedzi zjawia się na miejscu niezwykle bolesnej dla niej zbrodni, w niewygodnym gniazdku Teda i Yany, gdzie już czeka na nią skrzynia z upiorną zawartością. Nietypowy dar dla gospodarzy, zakochanej pary bynajmniej zadowolonej z wizyty enigmatycznej medium, w dziwnym stylu korzystającej z zaproszenia wystosowanego wyłącznie przez grzeczność i bez wcześniejszej konsultacji z podenerwowaną ukochaną, która już przed pojawianiem się domniemanej szarlatanki podjęła decyzję o powrocie do swojego mieszkania. Samotne noce na odludziu, w zimnej nieruchomości obficie splamionej ludzką krwią, nie służą zwykle twardo stąpającej po ziemi aktualnej partnerce zapracowanego psychiatry. Sceptyczka Yana stara się nie dopuszczać do siebie myśli, że rezydencja Teda jest nawiedzona przez ducha jej poprzedniczki, na połączenie z którym może liczyć Darcy Odello, przymusowe towarzystwo lękającej się nieznanego racjonalistki.

Plakat filmu. „Oddity” 2024, Keeper Pictures, Nowhere, Shudder

Irlandzki filmowiec Damian McCarthy, na etapie produkcji swojego pełnometrażowego debiutu reżyserskiego, nastrojowego horroru pt. „Caveat” (pol. „Wyspa mroku”) uwolnionego w 2020 roku, na terenie Bantry House w irlandzkim regionie turystycznym West Cork, znalazł nadzwyczaj inspirujące miejsce: klimatyczne pomieszczenie w niedawno odnowionej stajni. Wykorzystał je w swojej pierwszej dłuższej opowieści filmowej i wybrał na główną lokalizację kolejnej mrocznej historii, o której myślał już od jakiegoś czasu. W zasadzie miał parę luźnych pomysłów, które marzyło mu się przeznaczyć na mieszankę gatunkowych tradycji. Szukał sposobu na zgrabne połączenie motywu nawiedzonego domu ze slasherem i folk horrorem, a to wszystko w sosie psychologiczno-kryminalnym. Wspomniana izba w pomieszczeniu gospodarczym była największą muzą Damiana McCarthy'ego w pracy nad scenariuszem „Oddity”, zdobywcy Nagrody Publiczności na South by Southwest - gdzie w marcu 2024 roku odbył się jego premierowy pokaz – i Overlook Film Festival, który powstawał również pod wpływem legendy o Golemie, „Laleczki Chucky” Toma Hollanda, „Creepshow” George'a A. Romero i tradycyjnie (jak w przypadku „Wyspy mroku”) niezwykłych stworzeń zaprojektowanych przez Jim Henson's Creature Shop dla produkcji z lat 80. XX wieku, „Dziecka marzeń” w reżyserii Gavina Millara.

Wśród najgoręcej polecanych przez Damiana McCarthy'ego współczesnych irlandzkich filmów grozy jest „Nie jesteś moją matką” Kate Dolan, slow burn horror, który miał zasadniczy wpływ na wybór odtwórczyni roli głównej w „Oddity”. Zachwycający popis aktorski Carolyn Bracken w roli Angeli Delaney skłonił McCarthy'ego do „zawalczenia” o tę, jak się okazało niedającą się długo prosić, sympatyczną panią, którą fani gatunku mogli widzieć też w „The Lodgers. Przeklętych” Briana O'Malleya. Carolyn Bracken w „Oddity” w reżyserii i na podstawie scenariusza Damiana McCarthy'ego wystąpiła w podwójnej roli: podobno obdarzonej zdolnościami parapsychicznymi niewidomej Darcy Odello i jej bestialsko potraktowanej bliźniaczej siostry Dani Timmis. Natomiast w postać pierwotnie odegraną przez Tadgha O'Leary'ego Ashforda, w krótkometrażowym dokonaniu McCarthy'ego z 2013 roku - „How Olin Lost His Eye” - w ostrzegającego intruza ze sztucznym okiem Olina Boole'a, tym razem wcielił się Tadhg Murphy. Tego ostatniego spotkamy już w prologu „Oddity”: starej szkole straszenia w kryminalnej strukturze, psychologicznym horrorze paranormalnym mocno opartym na suspensie. Alarmująca rozmowa nowej właścicielki (właściwie współwłaścicielki) zabytkowej posiadłości w prowincji Munster z nieznajomym twierdzącym, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo. Podstęp chorego psychicznie człowieka mający wywabić upatrzoną ofiarę z domu czy faktyczna próba uratowania Dani Timmis, wyciągnięcia jej z budynku, w którym ukrywa się jakiś zwyrodnialec? Przedłużające się niezdecydowanie kobiety i niemożność natychmiastowego zawiadomienia policji (jak na złość Dani zostawiła telefon w samochodzie, a podejrzany sygnalista twierdzi, że nie posiada takiego gadżetu, wszak dopiero co odzyskał wolność, jak się okaże utraconą przed laty na skutek zabójstwa własnej matki) zmusza Olina Boole'a do poszukania pomocy – albo innej drogi dojścia do nieufnej kobiety - i pouczenia Dani, by nie oddala się od drzwi wyjściowych. Brzmi rozsądnie, ale strach bierze górę nad rozsądkiem - niczym przerażone dziecko chowające się przed Boogeymanem pod kołdrą, pani Timmis „zamyka się” w namiocie rozbitym w jeszcze nieumeblowanym domostwie. Zabierając ze sobą aparat cyfrowy, niestety owocnie pracujący w trakcie jej rozmowy z nocnym wędrowcem. Koszmarne zdjęcie odkryte w miejscu, które automatycznie nasunęło mi na myśl genialne dzieło Johannesa Nyholma, szwedzko-duński horror psychologiczny i surrealistyczny „Koko-di Koko-da” (2019) – jak mniemam zupełnie przypadkowe podobieństwo, elektryzujące skojarzenie, o które twórcy „Oddity” raczej nie zabiegali.

Okładka Blu-ray. „Oddity” 2024, Keeper Pictures, Nowhere, Shudder

Medium Darcy Odello (frapująca kreacja Carolyn Bracken) zobaczymy niemal rok po śmierci jej ukochanej siostry Dani Timmis (też bezbłędne, ale dużo mniej wymagające wcielanie tej samej aktorki) w iście wiktoriańskiej scenerii, zgodnie korespondującej z głównym miejscem akcji, gustowną rezydencją - o ile lubi się szorstki (ściany!) wystrój wnętrz, niewesołe kolory i spartańskie umeblowanie – w tym intensywnie mrocznym świecie przedstawionym należącą do wdowca Teda Timmisa (przekonujący występ Gwilyma Lee), psychiatry od dłuższego czasu pełniącego nocne dyżury w zamkniętym ośrodku dla psychicznie chorych w West Cork; pensjonariuszami tego przybytku są głównie osoby stwarzające zagrożenie dla siebie i/lub innych, a przynajmniej za tokowe przez „nieomylne persony” uznane. Po drastycznym ucięciu ostatniego rozdziału biografii Dani Timmis w sklepie z osobliwościami, odziedziczonym po rodzicach przez jej niewidomą bliźniaczkę Darcy Odello, zjawi się zatwardziały sceptyk, który w przeciwieństwie do swojej szwagierki najwidoczniej już pogodził się z nieodwracalną stratą. Doktor Timmis zamierza ułożyć sobie życie z kobietą poznaną w szpitalu psychiatrycznym, pracującą w korporacji farmaceutycznej Yaną (zadziorne wcielenie debiutującej w pełnym metrażu Caroline Menton, według mnie najbardziej widowiskowa kreacja w „Oddity”) i raczej nie widzi w nim miejsca dla siostry jego zamordowanej małżonki. Wprawdzie zaprasza ją na swoje nieskromne włości, ale jego reakcja na przyjazd rzekomej szarlatanki - tydzień po wręczeniu jej przedmiotu należącego do Olina Boole'a, skazanego za zabójstwo Dani Timmis (w zasadzie uznany za niepoczytalnego i zamknięty w dobrze znanym mu ośrodku), a niedługo potem zatłuczonego w przydzielonym mu pokoju; makabra w tak zwanym domu bez klamek (mięsiste ujęcie) – świadczy o uspokajającej pewności, że ekscentryczna kobieta, która niedawno pokonała raka, nie skorzysta z jego propozycji spędzenia rocznicy śmierci siostry w domu obficie splamionym jej krwią. Damian McCarthy podjął, moim zdaniem mądrą, decyzję o poskąpieniu widzom drastycznych szczegółów z piekielnej nocy częściowo ujawnionej w prologu „Oddity”. Ciąg dalszy nastąpi innej koszmarnej nocy w rezydencji szanowanego psychiatry z irlandzkiego raju dla turystów. Reżyser znalazł lepszy sposób na podniesienie mi ciśnienia – mistrzowski montaż Damiana McCarthy'ego (zamazana twarz na zdjęciu, wejście intruza w upiornej masce i gwałtowny przeskok w odpowiednio, czyli okropnie sugestywny kadr) – ale moim ulubionym momentem tego klaustrofobicznego spektaklu z duchami, jest przygoda Yany w głównej sypialni. Podwójne uderzenie białookiej zjawy – znowu największa zasługa montażysty, pomysłowego gościa zawiadującego tym niespokojnym okrętem. Nienachalną ekspozycją szalonego domu na przeklętym odludziu. Z drewnianym magnesem. Nieruchoma (na pewno?) szkarada, zgodnie z zamysłem reżysera, absorbująca większość mojej uwagi. Nawet napięte stosunki Darcy i Yany, wyczuwalnie eskalujący konflikt nieprzejednanych dam (zdaje się, że żadna nie ustąpi) na pierwszym planie, potężnie naelektryzowana atmosfera w salonie, nie odciągnęła moich myśli od niebagatelnego dzieła ludzkich rąk, mającego smykałkę do stolarki Fintana Collinsa, mężczyzny siedzącego w biurze w shorcie „He Dies at the End” Damiana McCarthy'ego. „Człowiek” z dziurami w głowie spokojnie siedzący przy stole. Postać wyjątkowo nieżywotna, całkowicie obojętna, a w każdym razie sprawiająca wrażenie niezainteresowanej sprawami, delikatnie mówiąc, niezaprzyjaźnionych kobiet, problemami zwyczajnych śmiertelniczek, z których przynajmniej jedna została bezprawnie skazana na towarzystwo drugiej. Zmuszona do wydłużenia pobytu w strasznym domostwie „wiecznie nieobecnego” opiekuna dorosłych osób chorych. Film szkatułkowy (z niezłą klamrą - przemyślana makabreska), którego jedynym felerem, z mojego punktu widzenia, jest przewidywalny rozwój wątku kryminalnego. Nazbyt oczywista intryga w świecie doczesnym, w jakiś bardziej tajemniczy sposób powiązana z Tamtą Stroną. Mistyczne moce skierowane na nieszczęsną wiejską posiadłość. Syndrom przeklętego domu w Tokio z Ju-On/The Grudge Universe? Tak czy inaczej, podejrzewam, że osoby z niższym progiem tolerancji dla tak zwanych nielogicznych (naiwnych) zachowań postaci dadzą mały minus „Oddity” Damiana McCarthy'ego za prowadzenie niektórych uczestników tej nieubłaganie trzymającej w napięciu rozgrywki.

Niekiepski „teatralny horror suspensywny”, może nawet kino wysokich lotów... W każdym razie obraz entuzjastycznie przyjęty przez krytyków, a przez niektórych już okrzyknięty jednym z najlepszych filmów grozy roku 2024. Przyznaję, mnie też porwał, ale nie wiem, czy postawiłabym tego, bądź co bądź, twardego zawodnika na podium. Mimo że polubiłam się z „Oddity” Damiana McCarthy'ego i na pewno będę polecać entuzjastom opowieści z dreszczykiem bardziej budujących się na klimacie i postaciach niż efektach specjalnych i technice jolt scare. Co nie znaczy, że tych ostatnich nie uświadczycie w ciasnym świecie drewnianego straszydła i jego niewidomej właścicielki. Klasyczna szkoła horroru ze starannie dobranymi - zdumiewająco efektywnymi - nowoczesnymi dodatkami. Rzecz grzechu warta:)

czwartek, 22 sierpnia 2024

Peter S. Beagle „Tamsin”

 
Trzynastoletnia Jennifer Gluckstein była pewna, że jej życie legło w gruzach przez konieczność przeprowadzki z Nowego Jorku na prowincję w angielskim hrabstwie Dorset. Nie dość, że została zmuszona do zamieszkania w mocno zaniedbanym domiszczu przez miejscowych zwanych Rezydencją, to musiała dzielić przestrzeń z niechcianym ojczymem i jego dwoma synami. Jenny dzielnie walczyła o swoje nowojorskie życie, ale jej biologiczny ojciec, śpiewak operowy Nathan 'Norris Groves' Gluckstein nie przychylił się do prośby zdesperowanej nastolatki o przejęciu opieki nad nią, a jej matka Sally, prywatna nauczycielka śpiewu i gry na fortepianie, była zdecydowana ułożyć sobie życie z Anglikiem Evanem McHugh, biologiem specjalizującym się w naukach rolniczych, który po zaręczynach z Amerykanką podjął się trudnego zadania przywrócenia Farmy Stourhead i odnowienia wielowiekowej Rezydencji. Zagniewanej trzynastolatce pozostała jedynie nienawiść do nowej rodziny Sally. Dziewczyna przybyła do Anglii z silnym postanowieniem niezaakceptowania ani ojczyma, ani przyszywanych braci, dziesięcioletniego Juliana i nastoletniego Tony'ego, ale nawet własne uczucia ją zawiodły. Wszystko sprzysięgło się przeciwko pannie Jennifer Gluckstein, wszystko układało się nieznośnie dobrze, a po poznaniu najdłuższej mieszkanki Rezydencji wręcz cudownie. Przynajmniej przez jakiś czas, bo przyjaźń z udręczonym duchem Tamsin Willoughby, córki założyciela Farmy Stourhead od przeszło trzystu lat uwięzionej na tej rozległej działce, mogła mieć katastrofalne skutki.

Okładka książki. „Tamsin”, Zysk i S-ka 2024

Peter Soyer Beagle urodził się na nowojorskim Manhattanie, wychował w Bronksie, a życie studenckie rozpoczął w Pittsburghu w stanie Pensylwania – w ostatniej klasie Bronx High School of Science wysłał swój wiersz do organizacji non-profit The Alliance for Young Artists & Writers w ramach konkursu Scholastic Art & Writing Awards i wygrał stypendium na Uniwersytecie w Pittsburghu, a po otrzymaniu dyplomu z kreatywnego pisania spędził rok za granicą, po czym przystąpił do dwuletniego programu (The Stegner Fellowship) na Uniwersytecie Stanforda – kontynuacja nauki kreatywnego pisania przyszłego Wielkiego Mistrza Pamięci Damona Knighta (Damon Knight Memorial Grand Master), nagradzanego powieściopisarza i mniej zaangażowanego scenarzysty działającego głównie w ramach gatunku fantasy, do którego przyciągnęła go lektura „O czym szumią wierzby” Kennetha Grahame'a. Pierwszą powieść, „ A Fine and Private Place”, Peter Beagle napisał w dziewiętnastym roku życia, a za jego najwybitniejsze dzieło uważa się „Ostatniego jednorożca” (oryg. „The Last Unicorn”), pierwotnie wydany w 1968 roku utwór, przez czytelników magazynu Locus okrzyknięty jedną z najlepszych powieści fantasy wszech czasów - 33. miejsce na liście sporządzonej po przeprowadzeniu ankiety wśród subskrybentów pisma. W 2011 roku Peter S. Beagle otrzymał World Fantasy Award za całokształt twórczości.

Pewnego razu Peter Soyer Beagle przeprowadził obiecującą rozmowę telefoniczną z pracownikiem The Walt Disney Company, który poprosił go o wymyślenie oryginalnej historii nadającej się na ich przyszły film. Znany powieściopisarz i scenarzysta opracował koncepcję dostosowaną do jego wyobrażenia stylu Disneya i wysłał ją zleceniodawcy. Szkic fantastycznej opowieści dla całej rodziny, który pozostał bez odpowiedzi. Parę lat później szukając pomysłu na kolejną powieść, Beagle natrafił na zapomniane notatki do niezrealizowanego filmu Disneya i przystąpił do przekształcania lekkiej opowieści o magicznych stworzeniach w mroczną przygodę nastolatki zaprzyjaźnionej z duchem uwięzionym w świecie doczesnym. Światowa premiera „Tamsin” - fantasy w klimacie gotyckim z dodatkiem folk horroru – przypadła na rok 1999, a w 2000 roku powieść została uhonorowana Mythopoeic Award w kategorii adult literature. Pierwsze polskie wydanie tej diabelnie pasjonującej opowieści pojawiło się dopiero ćwierć wieku później w wyniku działalności wydawnictwa Zysk i S-ka. Edycja w twardej oprawie fantazyjnie zagospodarowanej przez Fecit Studio w mistrzowskim tłumaczeniu Michała Jakuszewskiego. Umowna relacja dziewiętnastoletniej Jennifer 'Jenny' Gluckstein spisana za namową jej przyjaciółki Meeny Chari. Wspomnienia fikcyjnej postaci z ostatnich miesięcy spędzonych w Nowych Jorku i pierwszych lat życia w Anglii. Poznajemy ją jako zbuntowaną trzynastolatkę wychowywaną przez matkę, indywidualną nauczycielkę gry na fortepianie i trenerkę wokalną Sally, utrzymującą przyjazne stosunki z biologicznym ojcem Jenny, śpiewakiem operowym Nathanem Glucksteinem, lepiej znanym jako Norris Groves (pseudonim artystyczny). Narratorka „Tamsin” miała osiem lat, gdy związek jej rodziców się rozpadł, ale utrzymuje kontakt z ojcem; od czasu do czasu spotyka się z prawdziwie wolnym duchem, ale wygląda na to, że najsilniejszą więź ma z Panem Kotem, dumnym dachowcem swego czasu bohatersko wyrwanym z rąk okrutnych chłopaków. Niestroniąca od alkoholu i miękkich narkotyków szkolna outsiderka, która połączyła siły z innymi niepopularnymi uczniami - trzyosobowy Klub Frajerów używając nomenklatury Stephena Kinga (powieść „To”) - i być może wpadła w oko jednemu z belfrów, co bynajmniej jej nie cieszy. Nowojorskie życie Jenny niewątpliwie nie jest usłane różami, ale pełna kompleksów nastolatka mająca dość skomplikowane stosunki z niewątpienie troszczącą się o nią rodzicielką, jest pewna, że przeprowadzka tylko pogorszy sytuację. Leczenie dżumy cholerą, a właściwie jaskrawy przejaw egoizmu Sally. Tak krnąbrna nastolatka odbiera twarde postanowienie matki o opuszczeniu ojczyzny. Nowy dom z nową rodziną, w którym niestety przewidziano także miejsce dla Jenny. Niestety, bo dziewczyna wolałaby zostać z ojcem – z kimkolwiek, byle w Nowym Jorku! Wydaje się jej, że nie chowałaby urazy do Sally, gdyby matka nie uwzględniła jej w planie opracowanym wspólnie z Evanem McHugh, brytyjskim biologiem ze specjalizacją rolniczą, okazjonalnie pracującym dla angielskiego rządu i wychowującym dwóch synów z poprzedniego małżeństwa: dziesięcioletniego Juliana, urodzonego prawnika albo szalonego naukowca:) i parę lat starszego Anthony'ego, aspirującego zawodowego tancerza, który szybko uświadomi przybranej młodszej siostrze, że nie była jedyną osobą zmuszoną do poświecenia, jedyną poszkodowaną w wiejskim wyzwaniu ich rodziców.

Okładka książki. „Tamsin”, Berkley 2013

Noc nie należy do nas i nie będzie do nas należała, dopóki wszystko nie stanie się nocą. Nigdy nie stanie się bardziej nasza niż morze, mimo że w tamtą ciemność się zapuszczamy i zbieramy jej plon. Jestem pewna, że nikt nie wie, co może pływać w najmroczniejszych głębiach, podobnie jak nawet pooka nie zna wszystkiego, co wędruje poza zasięgiem światła.”

Melancholijna ghost story w tradycyjnej scenerii gotyckiej wzbogaconej brytyjskim folklorem. „Wiktoriańska opowieść niesamowita w baśniowym wydaniu”, porywające połączenie klasycznego horroru nadnaturalnego z mitologią anglosaską. Farma Stourhead w angielskim hrabstwie Dorset została założona w 1671 roku przez Rogera Willoughby'ego, niepoprawnego marzyciela, przedstawiciela romantyzmu rolniczego, który w pakiecie z ziemią nabył prawdziwy dwór w tych stronach nazywany Rezydencją. Ponad trzysta lat później niejacy Lovellowie zatrudnią brytyjskiego eksperta ds. rolnictwa Evana McHugh, zasłużonego biologa niebojącego się sięgać po nowatorskie, innowacyjne metody uprawy roli do przywrócenia największego gospodarstwa w Dorset. Właściciele od dawna niefunkcjonującej Farmy Stourhead od nowego zarządcy przede wszystkim wymagają znacznego poprawienia jakości gleby w najkrótszym możliwym czasie, ale też nie zamierzają oszczędzać na remoncie Rezydencji, ponurym „zamczysku” z sekretną komnatą na nieszczelnie zamkniętym drugim piętrze. Żadna przeszkoda dla zakochanego Pana Kota i zaintrygowanej trzynastolatki. Ciekawość zwycięża strach, po nadzwyczaj spokojnie przyjętej oficjalnej prezentacji zastępczyni Perskiej Latawicy. Dostojna Panna Sophia Brown zawraca w głowie Panu Kotu, a nieszczęsna panna Tamsin Willloughby „rzuca podobny urok” na Jennifer Gluckstein. Za parę lat narratorka „Tamsin” Petera S. Beagle'a ze wstydem będzie wspominać dziewczynę, którą była przed zacieśnieniem relacji z duchem. Przed altruistyczną działalnością na niespodziewanie przyjemnej prowincji. Pierwsza niespodzianka spotkała Jenny już na lotnisku w Londynie – życzliwość dziesięcioletniego chłopca nieprzejmującego się jej obcesowym zachowaniem. Nieprzenikniona tajemnica braterskiej miłości, jakaś zagadkowa siła przyciągająca Juliana do opryskliwej dziewuchy z innego kraju. Przepiękna relacja, ale mniej wylewny z braci McHugh też pozytywnie zaskoczył obrażoną Amerykankę, a ich ojciec pomimo usilnych wypatrywań nie dostarczył Jenny najmniejszego powodu do antypatii. Wręcz przeciwnie, okazał się niewyczerpaną skarbnicą poruszających wyobraźnię opowieści o złośliwych boggartach, enigmatycznym Czarnym Psie, narzucających się z radami billy-blindach, zmiennokształtnemu pooce, któremu pod żadnym pozorem nie wolno ufać i innych legendarnych stworzeniach. Evan dodatkowym źródłem wiedzy mitologicznej, a Tony historycznej (Krwawe Rozstrzygnięcia) pojętnej uczennicy i przede wszystkim lojalnej przyjaciółki Tamsin Willoughby, ukochanej córki pierwszego założyciela Farmy Stourheard, kobiety, która zatrzymała się w dwudziestym roku życia. Ciężka praca na gospodarstwie Lovellów (spędzanie czasu w miłym towarzystwie przyszywanych braci) i zdecydowanie bardziej wymagający program nauczania niż w Nowym Jorku (szkoła dla dziewcząt w Sherborne, gdzie, jak Jenny osobiście się przekonała, nie obowiązują bzdurne niepisane zasady typu: „piękności” nie przyjaźnią się z „brzydulami”) jakoś nie pomagają młodej Amerykance w utrzymaniu negatywnego stosunku do nowego miejsca zamieszkania. Marzyła jej się wieczna nienawiść do Anglii, a przytrafiła się wielka miłość. Potężne uczucie z premedytacją ukrywane przed wyraźnie przejmującą się mamą. To będzie największy wyrzut sumienia dorosłej Jennifer Gluckstein – czerpanie jakiejś sadystycznej przyjemności z duchowej udręki osoby, która zawsze najbardziej liczyła się z jej zdaniem. Innymi słowy, Jenny potrzebowała czasu, by docenić kobietę, która sprowadziła ją na ten czarodziejski świat. Peter S. Beagle w „Tamsin” pokazuje, jakim wyzwaniem dla dorosłego człowieka, któremu bardziej zależy na prawdzie niż mitycznej idylli dzieciństwa (wyidealizowane wspomnienia, ostre kanty wygładzone przez litościwy Czas; białe kłamstwa ludzkiej pamięci) może być sporządzenie portretu psychologicznego młodszej wersji siebie. Przykre spotkanie jednostki dojrzałej emocjonalnie z dopiero dojrzewającą dziewczyną. Ciekawy konflikt perspektyw – diametralne różnice w postrzeganiu w stosunkowo krótkim odstępie czasu, po upływie najwyżej sześciu lat. Wina szalejących hormonów czy zasługa nadzwyczajnej przyjaźni? Zbawienny wpływ tytułowej postaci niesamowicie angażującej (perfekcyjna narracja!) powieści Petera Soyera Beagle'a na przekorną dziewczynę z innej epoki?

Upojna przygoda, o której chciałabym jak najszybciej zapomnieć. Żeby przeżyć to jeszcze raz. Szczęśliwi ci, którzy lekturę „Tamsin” Petera S. Beagle'a mają przed sobą, którzy dopiero planują tę niepowtarzalną wyprawę na angielską prowincję. Bajeczne Manderley. Odurzająca mieszanka (pod)gatunkowych zapachów, zniewalające połączenie estetyki gotyckiej z ludową w królestwie fantasy. Nieograniczona potęga wyobraźni jednego z Wielkich Mistrzów współczesnej literatury fantastycznej. Huragan emocji!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

wtorek, 20 sierpnia 2024

Demi Moore w nowym zwiastunie „Substancji”. „Petarda”, „Totalny odlot!”, „Najlepsza rola w karierze” – znakomite recenzje

 
Już od 20 września w kinach będzie można obejrzeć hit tegorocznego Festiwalu Filmowego w Cannes: „Substancja” otrzymała we Francji nagrodę za scenariusz. To film, który szokuje, zachwyca, przeraża i daje do myślenia, a główną rolę powierzono fenomenalnej Demi Moore.

Plakat filmu. „The Substance” 2024, Blacksmith Pictures, Universal Pictures, Working Title Films

Substancję” przedpremierowo zobaczyli widzowie „Nowych Horyzontów” we Wrocławiu. Recenzje są znakomite!

Petarda! Prowokuje, drażni, szokuje. Temat ogramy, ale sprawdza się w konwencji horroru czerpiącego z Cronenberga, Almodóvara i Kubricka. Olśnienie Cannes 2024” 

Marcin Radomski, KINOrozmowa

Niesamowita okazja, abyście na nowo pokochali absolutnie wybitną w tym dziele Demi Moore, która - nie boję się tego napisać - zagrała najlepszą rolę w karierze. Po seansie jest mi niedobrze, chcę kląć, czuję niepokój. To jednak uczciwa cena za ekstatyczne uniesienie, które właśnie wywróciło mój mózg do góry nogami” 

Piotr Piskozub, naEKRANIE

Totalny odlot i ten rodzaj filmu, którego nie puścisz swojej rodzinie w trakcie familijnego wieczoru. Nawet jeśli gra tutaj Demi Moore. Pokręcone i przebojowe” 

Jan Tracz, krytyk niezależny

Zobacz zwiastun: 

Kadr z filmu. Plakat filmu. „The Substance” 2024, Blacksmith Pictures, Universal Pictures, Working Title Films

Oto 5 ciekawostek z życia aktorki

Miłość, dzieci i troska o byłego męża

Aktorka trzykrotnie wychodziła za mąż i ma troje dzieci. Jej pierwszym mężem był autor tekstów piosenek Freddy Moore, ale ich małżeństwo przetrwało nieco ponad pięć lat. Potem Demi rzuciła się w wir romansów. Spotykała się, m.in. z Johnem Ramosem i Emilio Estevezem. Jej życie zmieniło się całkowicie w chwili, gdy spotkała Bruce’a Willisa, za którego wyszła za mąż w listopadzie 1987 roku. Potem na świat przyszły ich córki: Rumer (1988 r.), Scout LaRue (1991 r.) i Tallulah Belle Willis (1994 r.). Małżeństwo skończyło się w październiku 2000 roku, ale pięć lat później Demi ponownie zmieniła stan cywilny. Jej wybrankiem był o 16 lat młodszy aktor Ashton Kutcher. Dwa lata po ślubie przyjęła nazwisko męża. Osiem lat później para rozwiodła się.
Mimo głośnych romansów w kolejnych latach Demi Moore nie stanęła po raz czwarty na ślubnym kobiercu. Od kilku lat troszczy się o zdrowie Bruce’a Willisa, drugiego męża, który cierpi na demencję. Aktorka nie zostawiła go w potrzebie, okazuje mu wsparcie i często odwiedza. Stała się też rzeczniczką tej choroby.
Podzielę się tym, co sama mówię swoim dzieciom: ważne jest, aby spotykać się z tymi osobami, a także aby nie skupiać się na tym, co nie istnieje, ale na tym, co realne. Jest w tym wielkie piękno, miłość i radość (…) A Bruce, biorąc pod uwagę okoliczności, radzi sobie bardzo dobrze – przyznała w rozmowie w programie „Good Morning America” w amerykańskiej telewizji ABC.

Trudne relacje z matką

Demi Moore dorastała w domu, w którym rodzice – Virginia King i Danny Guynes – nieustannie się kłócili, rozstawali i schodzili, a codzienne awantury były na porządku dziennym. Ich związek był na tyle burzliwy, że córka miała w późniejszych latach problem z nawiązywaniem trwałych przyjaźni.
Po rozwodzie rodziców Demi Moore zamieszkała z matką w Kalifornii, a jej młodszy brat Morgan z ojcem. Jako piętnastolatka została zgwałcona przez przyjaciela matki i obwiniając ją za to, wyprowadziła się z domu i rozpoczęła życie na własny rachunek. Jednak jej problemy z matką wcale się nie zakończyły. Virginia King często rozmawiała z prasą brukową o przeszłości Demi. Sprzedawała również jej zdjęcia z prywatnych archiwów. W końcu aktorka zerwała kontakt z matką na osiem lat. Wybaczyła jej dopiero, gdy dowiedziała się, że ta jest śmiertelnie chora. Wówczas nawet przeprowadziła się do jej domu i przez kilka ostatnich miesięcy (aż do śmierci) troskliwie się nią opiekowała.

Uzależnienia

Trudne dzieciństwo, gwałt i samodzielne życie od czasów nastoletnich sprawiło, że Demi nie radziła sobie z problemami. Wówczas sięgała po używki. Przez lata nadużywała alkoholu i narkotyków. Wszystko zmieniło się, gdy trafiła na plan filmu „Ognie świętego Elma”. Reżyser Joel Schumacher wysłał ją na odwyk. Gdyby odmówiła terapii, wówczas upragniona rola przeszłaby jej koło nosa. Wtedy rzuciła narkotyki. Do alkoholu wróciła niestety, gdy poznała swojego ostatniego męża – Ashtona Kutchera. Dopiero po rozwodzie pożegnała się ostatecznie z procentami.

Legendarne zdjęcie

Demi Moore znana jest nie tylko ze swoich kreacji, ale również z… okładki w popularnym magazynie „Vanity Fair”. Wystąpiła na niej w zaawansowanej ciąży i nago! Przed Demi żadna aktorka nie zdecydowała się na tak odważny krok.
W 1991 roku po sukcesie filmu „Uwierz w ducha” była niezwykle popularna i dostała propozycję sesji okładkowej z Annie Leibovitz, która najpierw zrobiła zdjęcia aktorce w modowych stylizacjach. Potem fotografka postanowiła pójść o krok dalej i zaproponowała Demi parę ujęć, na których pozuje nago z wyeksponowanym ciążowym brzuchem. Oczywiście wybuchł skandal! Jednak dzięki tej sesji Demi Moore stworzyła modę na podobne sesje, którym potem poddawały się popularne kobiety m.in.: Britney Spears, Rihanna, Joanna Krupa czy Natasza Urbańska.
Wydawało mi się to idiotyczne, że ciężarne kobiety przedstawiano na zdjęciach w bezpłciowy sposób. Ukrywały ciążę pod obszernymi ciuchami, zamiast chwalić się krągłościami (…) Chciałam to zmienić – dodać ciąży splendoru, zamiast ją ukrywać – tak Demi skomentowała swoją decyzję o udziale w sesji na łamach „Vanity Fair”.

Operacja plastyczne

Przez wiele lat Demi Moore szła w zaparte i twierdziła, że nigdy nie poddała się żadnym operacjom plastycznym i nie poprawiała chirurgicznie urody. Plotkowano jednak, że na ten cel przeznaczyła nawet kilka milionów dolarów. W końcu jednak zdecydowała się ujawnić prawdę.
Najpierw powiększyłam sobie biust do roli w filmie „Striptiz”. Ten jeden zabieg sprawił, że zdecydowałam się na kolejne (…) Miałam przerażającą obsesję na punkcie swojego ciała. Nie wiem, dlaczego, ale uważałam, że jestem coś warta, tylko dopóki mam świetną figurę. Próbowałam o to walczyć i szłam „pod skalpel”. Zawsze jednak przegrywałam z samą sobą i byłam szczęśliwa jedynie przez krótki czas. Pogodziłam się z tym, co mam, dopiero wtedy, gdy przestałam próbować wszystko kontrolować. Tak, miałam operacje plastyczne. Jednak nie były one aż tak liczne, jak piszą o nich media – przyznała w rozmowie z miesięcznikiem „Elle”.

Kadr z filmu. Plakat filmu. „The Substance” 2024, Blacksmith Pictures, Universal Pictures, Working Title Films

O filmie „Substancja”
Główną bohaterką „Substancji” jest Elisabeth Sparkle (Demi Moore), starzejąca się gwiazda telewizyjnego show doświadcza potwornych konsekwencji zażycia nielegalnego leku, który według dostawcy ma ją zmienić w młodszą, lepszą wersję samej siebie.

Czy marzysz czasem, by stać się lepszą wersją siebie? Tą samą, a jednak doskonalszą pod każdym względem? Spróbuj naszego nowego produktu o nazwie Substancja. Nic już nie będzie takie samo. Dzięki Substancji możesz stworzyć drugą siebie: młodszą, piękniejszą, perfekcyjną (Margaret Qualley). Musisz pamiętać tylko o jednym: by dzielić czas między obie siebie, tę starą i nową. Tydzień dla jednej, tydzień dla drugiej. Idealna równowaga bez żadnych odstępstw. To proste, prawda? Jeśli nie spróbujesz naginać reguł, wszystko będzie dobrze.

Reżyseria: Coralie Fargeat („Zemsta”, „Sandman” – serial).

Obsada: Demi Moore („Niemoralna propozycja”, „Ludzie honoru”, „W sieci”, „G.I. Jane”, „Uwierz w ducha”, „Szkarłatna litera”, „Chciwość”), Margaret Qualley („Pewnego razu w Hollywood”, „Biedne istoty”, „Sprzątaczka” – serial), Dennis Quaid („Pojutrze”, „Był sobie pies”, „8 części prawdy”, „Traffic”, „Częstotliwość”, „Męska gra”, „Interkosmos”) i inni.
 
Dystrybutorem filmu w Polsce jest Monolith Films

Źródło: materiały od Monolith Films