Początek XXI wieku. Ludzkość boryka się z wieloma poważnymi problemami.
Przeludnienie i agresja Chińczyków najbardziej aprobują Amerykanów. Aby
ograniczyć liczbę narodzin i zapobiec chorobom genetycznym wiele stanów
wprowadza restrykcyjne przepisy kontrolujące prokreację. Korporacja General
Technics (GT) jest w posiadaniu superkomputera, Salmanasara, który w największym
stopniu warunkuje posunięcia Państwa. Wiceprezes GT, czarnoskóry (Afram) Norman
House mieszka w Nowym Jorku z Donaldem Hoganem zwerbowanym przed dziesięcioma laty
przez Państwo. Donald zajmuje się zbieraniem i przetwarzaniem danych w oczekiwaniu
na misję szpiegowską. Tymczasem House dostaje szansę przejęcia małego, biednego
państewka w Afryce Zachodniej, Beninii, którego mieszkańcy szczycą się zerową
agresją.
„Wszyscy na Zanzibarze” brytyjskiego autora powieści science fiction, Johna
Kiliana Houstona Brunnera po raz pierwszy opublikowano w 1968 roku. Książkę
uhonorowano nagrodą Hugo oraz British Science Fiction Association (BSFA), ale
już opinie ówczesnych krytyków były mocno zróżnicowane. Jedni w samych
superlatywach wyrażali się o dziele Brunnera, innym koncepcja autora wydawała
się nieco wymuszona, tak jakby pisał z myślą o nagrodach, a nie czytelnikach.
Na początku XXI wieku, czyli w czasach, o których traktowała wizja Brunnera, niestety
dopiero po jego śmierci, krytycy nie mieli już żadnych wątpliwości – przyznali,
że wyobrażenie autora w wielu miejscach okazało się trafne i choćby za tę
miejscową przenikliwość uznano „Wszystkich na Zanzibarze” za jedno z
największych dokonań science fiction w historii tego gatunku. Współcześni
znawcy literatury zrozumieli i docenili również skomplikowaną narrację książki,
na którą niektórzy krytycy utyskiwali pod koniec lat 60-tych XX wieku.
„Murzyni
przewyższają przedstawicieli rasy białej, ponieważ nie wynaleźli broni
nuklearnej, samochodu, chrześcijaństwa, gazu paraliżującego, obozów
koncentracyjnych, broni biologicznej ani megalopolis.”
Publikacja wydawnictwa MAG pod sztandarem nowej serii Artefakty, pomimo swoich
niemałych gabarytów i twardej oprawy jest bardzo leciutka, co z miejsca
przypadło mi do gustu, bo idealnie nadaje się do podczytywania w terenie.
Tłumaczenie Wojciecha Szypuły również zasługuje na pochwałę. W końcu niełatwo
jest należycie przełożyć na język polski tak kuriozalnie spisaną powieść,
eksperymentującą z narracją i naszpikowaną dziwnym slangiem. Brunner snuje
swoją opowieść z czterech różnych perspektyw, podzielonych na odpowiednie
działy. „Ciągłość” to nadrzędna oś fabularna, której głównymi bohaterami są
szpieg Donald Hogan i wiceprezes potężnej korporacji GT, Norman House. Owe
ustępy są najwygodniejsze w odbiorze, ponieważ bez żadnej komplikacji w
przekazie, z poszanowaniem chronologii Brunner skupił się w nich na właściwej,
czysto beletrystycznej akcji powieści. Jednakże „Ciągłość” przeplata się z
innymi działami, z których najmniej skomplikowanym jest „Na zbliżeniu”, czyli
sporadyczne portretowanie bohaterów drugoplanowych i epizodycznych, których
egzystencje w tym dystopijnym świecie dają odbiorcom szerszy obraz na
rzeczywistość wyklutą w wyobraźni autora. „Świat tu-i-teraz”, nastręczający
najwięcej problemów w całościowym ogarnięciu tematu to przede wszystkim
pozornie niezwiązane z właściwą akcją urywki nużących reklam, doniesień
prasowych i tym podobnych. Brunner za ich pośrednictwem pragnął przede
wszystkim dać do zrozumienia czytelnikom, że w przyszłości (która dla
współczesnych odbiorców jest już teraźniejszością) wysoko rozwiniętymi krajami
w dużej mierze będą sterować media, że ludzie bez cienia krytycyzmu będą pochłaniać
wszystko, co zobaczą w telewizji, której notabene pozwolą na kształtowanie
własnego światopoglądu. Dziś już wiemy, że Brunner zanadto nie minął się z
prawdą w tej kwestii. Ostatni dział to „Kontekst”, czyli tło historyczne, socjologiczne,
geograficzne, ekonomiczne etc. brunnerowskiego uniwersum. Autor najczęściej
przybliża w tych rozdziałach fikcyjną twórczość Chada Mulligana, cynicznego
socjologa, który (i słusznie) wszelkiego zła dopatruje się w rasie ludzkiej. Fragmenty
powieści i artykułów Mulligana to zdecydowanie najciekawsze ustępy tego
nietuzinkowego dzieła. Zapoznając się z jego pesymistycznymi poglądami czułam się,
jakbym odnalazła bratnią duszę. Socjolog Brunnera przystępnie wykładał
dosłownie wszystkie moje indywidualne poglądy na otaczający mnie świat, tak
jakby autor żyjący i tworzący w poprzednim wieku przeniknął mój umysł i przelał
wszystkie myśli na papier. Wieść niesie, że John Brunner był niezwykle
gniewnym, obrażonym na ludzkość pisarzem, który jak się okazało podobnie, jak
wykreowany przez niego Mulligan, bezskutecznie próbował uświadomić naszej rasie
kilka integralnych prawd, o których zapomnieli w pędzie za mamoną. Znając
charakterystykę pisarza można założyć, że Mulligan, zdecydowanie najbarwniejszy
bohater „Wszystkich na Zanzibarze” był literackim odbiciem samego Brunnera,
oburzonego kondycją najbardziej niszczycielskiej rasy zamieszkującej Ziemię.
„Zdajemy
sobie sprawę z rozmiarów naszej planety, więc nie zgadzamy się, żeby nasze
osobiste ograniczone horyzonty definiowały rzeczywistość. Znacznie bardziej
rzeczywiste jest to, co płynie do nas z telewizora.”
Dojrzały, niewzdragający się przed bardzo długimi, złożonymi zdaniami styl
Brunnera właściwie wyprzedził swoją epokę. Podczas, gdy w XX wieku w gatunku science fiction prym wiodły
proste, przystępne narracje i pobieżne opisy (choć pojawiały się też, rzadziej, bardziej rozbudowane dzieła), autor „Wszystkich na Zanzibarze”
jakby z przekorą wyłamał się z owego trendu. Skierował swoją powieść do
wymagających czytelników, pragnących czegoś cięższego zarówno fabularnie, jak i
warsztatowo. W ten sposób powstało przepastne, dojrzale opowiedziane tomiszcze,
będące niejakim rozliczeniem ze światem. Czytając „Wszystkich na Zanzibarze”
dzisiaj, mając za sobą okres, w którym umiejscowiono akcję książki można
zauważyć, że w wielu aspektach wizje Brunnera się ziściły. Powszechne
zapładnianie pozaustrojowe, Wspólna Europa (czyli Unia Europejska), moda na
ulepszanie swojego ciała (szeroko dostępne operacje plastyczne), obsesja, granicząca
z wiarą w komputery, bezmyślny pęd za korporacyjną karierą, reżim Yatakangu (dzisiaj
podobnie jawi się ustrój Korei Północnej) i oczywiście silne oddziaływanie
mediów na mentalność społeczeństwa to tylko niektóre z przykładów
przewidywalności Brunnera. Oczywiście, w paru kwestiach minął się z prawdą – na
przykład aneksja krajów afrykańskich przez Europejczyków, Rada Eugeniczna
kontrolująca prokreację i odrzucenie społeczne każdego, kto posiada więcej niż
dwójkę dzieci (zwanych przez Brunnera progenami), ale ogólny obraz
przeludnionego, borykającego się z niedoborem surowców naturalnych świata jawi
się bardzo podobnie. Tak samo rola człowieka w tym wszystkim. Brunner pisze
wprost, że człowiek w XXI wieku rodzi i kształci się tylko po to, aby wtłoczyć
go w statystykę – nawet praca, jaką może przysłużyć się Państwu nie ma
znaczenia, bo władzom jest obojętne, czy znajdzie zatrudnienie. W końcu taśmy w
fabrykach dokładniej wywiążą się z powierzonych im zadań. To właśnie maszyny, w
przekonaniu Brunnera przyczynią się do podniesienia stopy bezrobocia (i znowuż
to się sprawdziło), a naprawdę inteligentne komputery skonstruowane przez
człowieka wcześniej, czy później uświadomią ludzkości, że jest już niepotrzebna
(„Najpierw używasz maszyn, potem wkładasz
je na siebie, a potem im służysz”). W przekazie Brunnera dominują również
idee pacyfistyczne – autor, co dla niektórych może być mocno kontrowersyjne,
bez ogródek obrazuje wojsko, jako sytuację psychotyczną. Żołnierzy definiuje,
jako świrów, wyzbywających się swojego jestestwa w imię bzdurnych interesów
Państwa, które tak naprawdę wykorzystuje ich do zagarnięcia dla siebie
wszelkich profitów. Generałowie natomiast w przekonaniu Brunnera to psychopaci,
odnajdujący przyjemność w znęcaniu się nad gotowymi „służyć krajowi” młodymi mężczyznami
i w podkreślaniu swojej wyższości nad nimi. Nienawiść do uzależnionej od wojen
ludzkości w kilku wątkach aż sączy się z kart powieści. Autor, w pewnym momencie
radzi nawet swojej rasie wybić się nawzajem, przed rozmnożeniem, bo tylko to zapewni
jej spokój. I chyba nikt nie zaprzeczy, że ta cyniczna rada najtrafniej
podsumowuje chorobliwie agresywne postawy rasy ludzkiej.
Żeby nie było, że John Brunner tylko narzeka akcja „Wszystkich na
Zanzibarze” w dużej mierze koncentruje się na małym afrykańskim państewku,
Beninii, którego mieszkańcy żyją w skrajnej nędzy, z dala od zdobyczy
technologicznych. Egzystujący, jak jedna wielka szczęśliwa rodzina, w harmonii
i spokoju Beniniczycy udowadniają reszcie świata, że bogactwo nie determinuje
szczęśliwości, że ludzie żyjący w ubóstwie są mniej agresywni i potrafią
cieszyć się z niczego, w przeciwieństwie do wysoko rozwiniętych,
materialistycznych krajów (podobnie, jak dzisiejsi Rumuni). Brunner dobitnie
daje tutaj do zrozumienia, że rozwój technologiczny i podnoszenie standardu
życia społeczeństwa doprowadzi ludzkość do zguby, że jedyną nadzieją na odzyskanie
sensu istnienia i pokojowej koegzystencji z bliźnimi jest powrót do korzeni. Szkoda
tylko, że głos Brunnera nie był słyszalny w XX wieku – może, gdyby ludzkość
wzięła sobie do serca jego trafne obserwacje dzisiejsze realia nie malowałyby
się w tak ciemnych barwach…
„Każdy
kraj, mój, pański, dowolny inny ma takie same interesy i tak samo o nie dba:
bierze ludzi, których interes państwa obchodzi mniej niż wiadro wielorybiej mierzwy,
posyła ich za granicę i każe im zabijać kobiety i dzieci. Istotnie, tak właśnie
wygląda ta sprawa w każdym kraju na świecie! A wie pan, jak ja nazywam tę
sprawę? Bezczelną chciwością, ot co.”
Jak już wspomniałam lekturę „Wszystkich na Zanzibarze”, oprócz narracji,
nieco komplikuje slang. Brunner, podobnie jak George Orwell w swoim arcydziele „1984”
wprowadza swego rodzaju nowomowę. Niektóre słówka w przełożeniu na język polski
są już w powszechnym obiegu, ale z innymi pisarz bądź tłumacz troszkę
poeksperymentował. Całośmietnik, kurżeszmać, mierzwa, laski na określenie
wszystkich kobiet i nazywani ziomami mężczyźni, wściek (człowiek opętany manią
zabijania), orbitować, krwawiciel, pędzimetro, „zapnij twarz” (zamiast „zamknij
się”), prawostróż, prawokatolik i tak dalej. Choć początkowo takie „dziwolągi językowe”
mogą nastręczać czytelnikom nieco problemów autor dosyć szybko objaśnia ich
znaczenie w tak przystępnym stylu, że z czasem ma się wrażenie, iż takie słownictwo
istnieje w rzeczywistości. Podobnie, jak wszystkie inne części składowe tej
powieści, bowiem Brunner posiadł rzadko spotykany dar dosłownego zatapiania
odbiorców w swoim uniwersum, wypierania z jego świadomości otaczającej go rzeczywistości
i wtłaczania w jego umysł własnych, jakże błyskotliwych przekonań i wizji,
które przecież, jeśli nie znalazły w całości swojego odbicia na początku XXI
wieku zawsze jeszcze mogą się spełnić.
„Wszyscy na Zanzibarze” to przede wszystkim powieść skierowana do
wymagających czytelników, poszukujących poważnych pozycji science fiction,
które zmuszają do myślenia i porażają realizmem. Obok tej lektury nie można
przejść obojętnie, nie można „wchłonąć” jej w kilka godzin z nastawieniem na
opowieść czysto rozrywkową. Aby zrozumieć koncepcję Johna Brunnera i docenić jego
wielki talent należy dać również coś od siebie – w pełnym skupieniu podejść do
tej skomplikowanej, wielowątkowej książki i zadumać się nad wieloma jakże
ważnymi kwestiami poruszonymi przez autora. Kilka z nich w skrócie
przedstawiłam wyżej, ale to zaledwie „kropla w morzu” geniuszu Brunnera. Chcesz
więcej? To daj szansę „Wszystkim na Zanzibarze”, bo ta pozycja zasługuje na
twoją uwagę, John Brunner zapracował sobie na to, jak mało który inny pisarz
science fiction.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Czytałam, bardzo ciekawa i fajna książka.
OdpowiedzUsuńHmm, poczułam się zaciekawiona, głównie tym, co piszesz o kształtowaniu ludzkiego światopoglądu przez media.
OdpowiedzUsuń