piątek, 29 maja 2015

John Brunner „Wszyscy na Zanzibarze”


Początek XXI wieku. Ludzkość boryka się z wieloma poważnymi problemami. Przeludnienie i agresja Chińczyków najbardziej aprobują Amerykanów. Aby ograniczyć liczbę narodzin i zapobiec chorobom genetycznym wiele stanów wprowadza restrykcyjne przepisy kontrolujące prokreację. Korporacja General Technics (GT) jest w posiadaniu superkomputera, Salmanasara, który w największym stopniu warunkuje posunięcia Państwa. Wiceprezes GT, czarnoskóry (Afram) Norman House mieszka w Nowym Jorku z Donaldem Hoganem zwerbowanym przed dziesięcioma laty przez Państwo. Donald zajmuje się zbieraniem i przetwarzaniem danych w oczekiwaniu na misję szpiegowską. Tymczasem House dostaje szansę przejęcia małego, biednego państewka w Afryce Zachodniej, Beninii, którego mieszkańcy szczycą się zerową agresją.

„Wszyscy na Zanzibarze” brytyjskiego autora powieści science fiction, Johna Kiliana Houstona Brunnera po raz pierwszy opublikowano w 1968 roku. Książkę uhonorowano nagrodą Hugo oraz British Science Fiction Association (BSFA), ale już opinie ówczesnych krytyków były mocno zróżnicowane. Jedni w samych superlatywach wyrażali się o dziele Brunnera, innym koncepcja autora wydawała się nieco wymuszona, tak jakby pisał z myślą o nagrodach, a nie czytelnikach. Na początku XXI wieku, czyli w czasach, o których traktowała wizja Brunnera, niestety dopiero po jego śmierci, krytycy nie mieli już żadnych wątpliwości – przyznali, że wyobrażenie autora w wielu miejscach okazało się trafne i choćby za tę miejscową przenikliwość uznano „Wszystkich na Zanzibarze” za jedno z największych dokonań science fiction w historii tego gatunku. Współcześni znawcy literatury zrozumieli i docenili również skomplikowaną narrację książki, na którą niektórzy krytycy utyskiwali pod koniec lat 60-tych XX wieku.

„Murzyni przewyższają przedstawicieli rasy białej, ponieważ nie wynaleźli broni nuklearnej, samochodu, chrześcijaństwa, gazu paraliżującego, obozów koncentracyjnych, broni biologicznej ani megalopolis.”

Publikacja wydawnictwa MAG pod sztandarem nowej serii Artefakty, pomimo swoich niemałych gabarytów i twardej oprawy jest bardzo leciutka, co z miejsca przypadło mi do gustu, bo idealnie nadaje się do podczytywania w terenie. Tłumaczenie Wojciecha Szypuły również zasługuje na pochwałę. W końcu niełatwo jest należycie przełożyć na język polski tak kuriozalnie spisaną powieść, eksperymentującą z narracją i naszpikowaną dziwnym slangiem. Brunner snuje swoją opowieść z czterech różnych perspektyw, podzielonych na odpowiednie działy. „Ciągłość” to nadrzędna oś fabularna, której głównymi bohaterami są szpieg Donald Hogan i wiceprezes potężnej korporacji GT, Norman House. Owe ustępy są najwygodniejsze w odbiorze, ponieważ bez żadnej komplikacji w przekazie, z poszanowaniem chronologii Brunner skupił się w nich na właściwej, czysto beletrystycznej akcji powieści. Jednakże „Ciągłość” przeplata się z innymi działami, z których najmniej skomplikowanym jest „Na zbliżeniu”, czyli sporadyczne portretowanie bohaterów drugoplanowych i epizodycznych, których egzystencje w tym dystopijnym świecie dają odbiorcom szerszy obraz na rzeczywistość wyklutą w wyobraźni autora. „Świat tu-i-teraz”, nastręczający najwięcej problemów w całościowym ogarnięciu tematu to przede wszystkim pozornie niezwiązane z właściwą akcją urywki nużących reklam, doniesień prasowych i tym podobnych. Brunner za ich pośrednictwem pragnął przede wszystkim dać do zrozumienia czytelnikom, że w przyszłości (która dla współczesnych odbiorców jest już teraźniejszością) wysoko rozwiniętymi krajami w dużej mierze będą sterować media, że ludzie bez cienia krytycyzmu będą pochłaniać wszystko, co zobaczą w telewizji, której notabene pozwolą na kształtowanie własnego światopoglądu. Dziś już wiemy, że Brunner zanadto nie minął się z prawdą w tej kwestii. Ostatni dział to „Kontekst”, czyli tło historyczne, socjologiczne, geograficzne, ekonomiczne etc. brunnerowskiego uniwersum. Autor najczęściej przybliża w tych rozdziałach fikcyjną twórczość Chada Mulligana, cynicznego socjologa, który (i słusznie) wszelkiego zła dopatruje się w rasie ludzkiej. Fragmenty powieści i artykułów Mulligana to zdecydowanie najciekawsze ustępy tego nietuzinkowego dzieła. Zapoznając się z jego pesymistycznymi poglądami czułam się, jakbym odnalazła bratnią duszę. Socjolog Brunnera przystępnie wykładał dosłownie wszystkie moje indywidualne poglądy na otaczający mnie świat, tak jakby autor żyjący i tworzący w poprzednim wieku przeniknął mój umysł i przelał wszystkie myśli na papier. Wieść niesie, że John Brunner był niezwykle gniewnym, obrażonym na ludzkość pisarzem, który jak się okazało podobnie, jak wykreowany przez niego Mulligan, bezskutecznie próbował uświadomić naszej rasie kilka integralnych prawd, o których zapomnieli w pędzie za mamoną. Znając charakterystykę pisarza można założyć, że Mulligan, zdecydowanie najbarwniejszy bohater „Wszystkich na Zanzibarze” był literackim odbiciem samego Brunnera, oburzonego kondycją najbardziej niszczycielskiej rasy zamieszkującej Ziemię.

„Zdajemy sobie sprawę z rozmiarów naszej planety, więc nie zgadzamy się, żeby nasze osobiste ograniczone horyzonty definiowały rzeczywistość. Znacznie bardziej rzeczywiste jest to, co płynie do nas z telewizora.”

Dojrzały, niewzdragający się przed bardzo długimi, złożonymi zdaniami styl Brunnera właściwie wyprzedził swoją epokę. Podczas, gdy w XX wieku w gatunku science fiction prym wiodły proste, przystępne narracje i pobieżne opisy (choć pojawiały się też, rzadziej, bardziej rozbudowane dzieła), autor „Wszystkich na Zanzibarze” jakby z przekorą wyłamał się z owego trendu. Skierował swoją powieść do wymagających czytelników, pragnących czegoś cięższego zarówno fabularnie, jak i warsztatowo. W ten sposób powstało przepastne, dojrzale opowiedziane tomiszcze, będące niejakim rozliczeniem ze światem. Czytając „Wszystkich na Zanzibarze” dzisiaj, mając za sobą okres, w którym umiejscowiono akcję książki można zauważyć, że w wielu aspektach wizje Brunnera się ziściły. Powszechne zapładnianie pozaustrojowe, Wspólna Europa (czyli Unia Europejska), moda na ulepszanie swojego ciała (szeroko dostępne operacje plastyczne), obsesja, granicząca z wiarą w komputery, bezmyślny pęd za korporacyjną karierą, reżim Yatakangu (dzisiaj podobnie jawi się ustrój Korei Północnej) i oczywiście silne oddziaływanie mediów na mentalność społeczeństwa to tylko niektóre z przykładów przewidywalności Brunnera. Oczywiście, w paru kwestiach minął się z prawdą – na przykład aneksja krajów afrykańskich przez Europejczyków, Rada Eugeniczna kontrolująca prokreację i odrzucenie społeczne każdego, kto posiada więcej niż dwójkę dzieci (zwanych przez Brunnera progenami), ale ogólny obraz przeludnionego, borykającego się z niedoborem surowców naturalnych świata jawi się bardzo podobnie. Tak samo rola człowieka w tym wszystkim. Brunner pisze wprost, że człowiek w XXI wieku rodzi i kształci się tylko po to, aby wtłoczyć go w statystykę – nawet praca, jaką może przysłużyć się Państwu nie ma znaczenia, bo władzom jest obojętne, czy znajdzie zatrudnienie. W końcu taśmy w fabrykach dokładniej wywiążą się z powierzonych im zadań. To właśnie maszyny, w przekonaniu Brunnera przyczynią się do podniesienia stopy bezrobocia (i znowuż to się sprawdziło), a naprawdę inteligentne komputery skonstruowane przez człowieka wcześniej, czy później uświadomią ludzkości, że jest już niepotrzebna („Najpierw używasz maszyn, potem wkładasz je na siebie, a potem im służysz”). W przekazie Brunnera dominują również idee pacyfistyczne – autor, co dla niektórych może być mocno kontrowersyjne, bez ogródek obrazuje wojsko, jako sytuację psychotyczną. Żołnierzy definiuje, jako świrów, wyzbywających się swojego jestestwa w imię bzdurnych interesów Państwa, które tak naprawdę wykorzystuje ich do zagarnięcia dla siebie wszelkich profitów. Generałowie natomiast w przekonaniu Brunnera to psychopaci, odnajdujący przyjemność w znęcaniu się nad gotowymi „służyć krajowi” młodymi mężczyznami i w podkreślaniu swojej wyższości nad nimi. Nienawiść do uzależnionej od wojen ludzkości w kilku wątkach aż sączy się z kart powieści. Autor, w pewnym momencie radzi nawet swojej rasie wybić się nawzajem, przed rozmnożeniem, bo tylko to zapewni jej spokój. I chyba nikt nie zaprzeczy, że ta cyniczna rada najtrafniej podsumowuje chorobliwie agresywne postawy rasy ludzkiej.

Żeby nie było, że John Brunner tylko narzeka akcja „Wszystkich na Zanzibarze” w dużej mierze koncentruje się na małym afrykańskim państewku, Beninii, którego mieszkańcy żyją w skrajnej nędzy, z dala od zdobyczy technologicznych. Egzystujący, jak jedna wielka szczęśliwa rodzina, w harmonii i spokoju Beniniczycy udowadniają reszcie świata, że bogactwo nie determinuje szczęśliwości, że ludzie żyjący w ubóstwie są mniej agresywni i potrafią cieszyć się z niczego, w przeciwieństwie do wysoko rozwiniętych, materialistycznych krajów (podobnie, jak dzisiejsi Rumuni). Brunner dobitnie daje tutaj do zrozumienia, że rozwój technologiczny i podnoszenie standardu życia społeczeństwa doprowadzi ludzkość do zguby, że jedyną nadzieją na odzyskanie sensu istnienia i pokojowej koegzystencji z bliźnimi jest powrót do korzeni. Szkoda tylko, że głos Brunnera nie był słyszalny w XX wieku – może, gdyby ludzkość wzięła sobie do serca jego trafne obserwacje dzisiejsze realia nie malowałyby się w tak ciemnych barwach…

„Każdy kraj, mój, pański, dowolny inny ma takie same interesy i tak samo o nie dba: bierze ludzi, których interes państwa obchodzi mniej niż wiadro wielorybiej mierzwy, posyła ich za granicę i każe im zabijać kobiety i dzieci. Istotnie, tak właśnie wygląda ta sprawa w każdym kraju na świecie! A wie pan, jak ja nazywam tę sprawę? Bezczelną chciwością, ot co.”

Jak już wspomniałam lekturę „Wszystkich na Zanzibarze”, oprócz narracji, nieco komplikuje slang. Brunner, podobnie jak George Orwell w swoim arcydziele „1984” wprowadza swego rodzaju nowomowę. Niektóre słówka w przełożeniu na język polski są już w powszechnym obiegu, ale z innymi pisarz bądź tłumacz troszkę poeksperymentował. Całośmietnik, kurżeszmać, mierzwa, laski na określenie wszystkich kobiet i nazywani ziomami mężczyźni, wściek (człowiek opętany manią zabijania), orbitować, krwawiciel, pędzimetro, „zapnij twarz” (zamiast „zamknij się”), prawostróż, prawokatolik i tak dalej. Choć początkowo takie „dziwolągi językowe” mogą nastręczać czytelnikom nieco problemów autor dosyć szybko objaśnia ich znaczenie w tak przystępnym stylu, że z czasem ma się wrażenie, iż takie słownictwo istnieje w rzeczywistości. Podobnie, jak wszystkie inne części składowe tej powieści, bowiem Brunner posiadł rzadko spotykany dar dosłownego zatapiania odbiorców w swoim uniwersum, wypierania z jego świadomości otaczającej go rzeczywistości i wtłaczania w jego umysł własnych, jakże błyskotliwych przekonań i wizji, które przecież, jeśli nie znalazły w całości swojego odbicia na początku XXI wieku zawsze jeszcze mogą się spełnić. 

„Wszyscy na Zanzibarze” to przede wszystkim powieść skierowana do wymagających czytelników, poszukujących poważnych pozycji science fiction, które zmuszają do myślenia i porażają realizmem. Obok tej lektury nie można przejść obojętnie, nie można „wchłonąć” jej w kilka godzin z nastawieniem na opowieść czysto rozrywkową. Aby zrozumieć koncepcję Johna Brunnera i docenić jego wielki talent należy dać również coś od siebie – w pełnym skupieniu podejść do tej skomplikowanej, wielowątkowej książki i zadumać się nad wieloma jakże ważnymi kwestiami poruszonymi przez autora. Kilka z nich w skrócie przedstawiłam wyżej, ale to zaledwie „kropla w morzu” geniuszu Brunnera. Chcesz więcej? To daj szansę „Wszystkim na Zanzibarze”, bo ta pozycja zasługuje na twoją uwagę, John Brunner zapracował sobie na to, jak mało który inny pisarz science fiction.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

2 komentarze:

  1. Czytałam, bardzo ciekawa i fajna książka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, poczułam się zaciekawiona, głównie tym, co piszesz o kształtowaniu ludzkiego światopoglądu przez media.

    OdpowiedzUsuń