niedziela, 24 maja 2015

„Zgorszenie nocy” (2013)


Siedemnastoletnia Emily Walton cierpi na ślepotę psychosomatyczną i astmę, od kiedy w dzieciństwie świadkowała śmierci matki w wypadku samochodowym. Od tamtego momentu spotyka się z psychiatrą Pomock, która próbuje zniwelować psychiczny opór, blokujący zmysł wzroku dziewczyny. Pomimo problemów zdrowotnych i tragicznych wspomnień z dzieciństwa Emily prowadzi normalny żywot u boku ojca i osiemnastoletniego chłopaka, Jimmy’ego. Do przede dnia Halloween, wieczora 30 października, celebrowanego przez młodych ludzi pod nazwą Nocy Figli. Podczas, gdy młodzież krąży po mieście i robi niewinne kawały mieszkańcom zamaskowany morderca w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym włamuje się do domów i terroryzuje lokatorów. W tym roku jego celem jest ociemniała Emily.

Umiejętne wykorzystanie ogranych motywów kina grozy, generowanie sugestywnej aury niepewności, powiew świeżości w skostniałym nurcie slash – mniej więcej takie opinie krytyków krążyły na temat filmu „Zgorszenie nocy”. Reżyser, Richard Schenkman, równie entuzjastycznie wyrażał się o efekcie końcowym swojego przedsięwzięcia, podkreślając, że lepiej nakręcić się już tego nie dało. Początkowo myślałam, że oglądałam inny film, ale dłuższe poszukiwania zaprocentowały również negatywnymi recenzjami krytyków i co ważniejsze opinii publicznej.

Scenariusz Richarda Schenkmana, Jessego Bageta i Erica D. Wilkinsona w zamyśle miał bazować na konwencjonalnym pomyśle, pełnym aluzji do znanych reprezentantów kina grozy. Miksując schematy home invasion i slasherów twórcy wyraźnie dali do zrozumienia, że granica pomiędzy tymi nurtami często się zaciera – w końcu „Zgorszenie nocy” (tłumaczenie tytułu brzmi bezsensownie) z powodzeniem można dopasować do obu tych podgatunków. Na początku poznajemy niewidomą Emily (w tej roli irytująca przesadzoną modulacją głosu Noell Coet), która boryka się z psychiczną blokadą zmysłu wzroku i astmą. Wstępną sesją z terapeutką scenarzyści dają do zrozumienia, że fabuła filmu oprócz typowej rąbanki będzie również koncentrować się na emocjonalnych problemach dziewczyny, że nieco bardziej wnikną w osobowość głównej bohaterki niż ich koledzy, porywający się na nurt slash. Ale na sygnałach się kończy, bowiem po tym krótkim wstępie w gabinecie psychiatry i paru ogólnikowych konwersacjach z nadopiekuńczym ojcem fabuła skręca w stronę typowego home invasion, a Schenkman prawie całkowicie porzuca wgłębianie się w niedolę Emily. Kiedy do jej domu wchodzi zamaskowany oprawca, w płaszczu przeciwdeszczowym, bezsprzecznie nawiązującym do produkcji zatytułowanej „Alicjo, słodka Alicjo” scenarzyści skupiają się głównie na rozpaczliwych próbach przeżycia dziewczyny i gierkach sprawcy. Gdyby chciał mężczyzna bez trudu wyeliminowałby Emily, z racji swojej niepełnosprawności od początku stojącej na straconej pozycji, ale to w końcu Noc Figli, więc najpierw wypada troszkę „pobawić się” z ofiarą.

Ociemniała bohaterka zmuszona do konfrontacji z napastnikiem we własnym domu – zdziwiłabym się, gdyby Schenkman świadomie nie nawiązywał do „Doczekać zmroku” Terence’a Younga z Audrey Hepburn w roli głównej. Zresztą z miernym skutkiem, bo jego wyczucie napięcia plasuje się kilka poziomów niżej. Właściwie tylko jedna scena odrobinę mnie zelektryzowała. Kiedy jeszcze nieświadoma obecności mordercy Emily wchodzi na blat kuchenny, aby wyłączyć alarm przeciwpożarowy i niebezpiecznie balansuje nad porozrzucanym po podłodze szkłem. Operatorzy filmują całe zdarzenie od dołu, z perspektywy odłamków i tak mocno rozciągają w czasie, że w pewnym momencie aż się skrzywiłam, w przekonaniu, że dziewczyna spadnie na to przemyślne „pole minowe”. I to właściwie tyle, jeśli chodzi o napięcie, bo choć praca kamery jest w miarę profesjonalna, a oświetlenie na tyle oszczędne, aby natchnąć obraz odpowiednią porcją mroczności, twórcom zabrakło wyczucia chwili. Nie przykładali większej wagi do długich, klimatycznych wędrówek bohaterów po ciemnych wnętrach okazałego domostwa, nie zawracali sobie głowy mocnym akcentowaniem obecności oprawcy, w każdej chwili mogącego wyłonić się z dosłownie każdego kąta. Za to dobitnie dali do rozumienia, że protagoniści mają obowiązek zachowywać się, jak typowi bohaterowie slasherów. Uciekać na piętro zamiast do drzwi wyjściowych, cały czas się rozdzielać i nie zauważać, że osoby przebrane w strój mordercy są skrępowane. Właściwie cieszyły mnie te celowo nielogiczne odniesienia do nurtu slash, podobnie nieliczne sceny mordów, z których najciekawiej prezentuje się rozoranie szyi kobiety i rozpłatanie ciała piłą łańcuchową. Ale owe ustępy były tak oszczędne, że z czasem zaczęła mnie ogarniać senność. W końcu, jak długo można wpatrywać się w wyjałowione z wszelkiego napięcia i klimatu zaszczucia podchody mordercy do spanikowanej Emily oraz „niekończące się” wędrówki po skąpanym w cieniu domostwie? Owszem, twórcy co jakiś czas urozmaicają główną oś fabularną bardziej zdecydowanymi rozgrywkami pomiędzy poszczególnymi postaciami filmu, ale z racji swojej oszczędności nie rekompensują one przestojów w akcji. Bo niestety tylko tak mogłam odebrać gierki oprawcy – obdarte z wszelkiego napięcia są jedynie zwykłą wydmuszką, z zadatkami na coś ciekawszego, ale niestety niewykorzystanymi. Pod koniec Schenkman, zapewne w swoim pojęciu, serwuje widzom kilka zwrotów akcji, które może i byłyby zaskakujące, gdyby „Zgorszenie nocy” nie tkwiło tak mocno w znanych konwencjach. Dosłownie wszystko można przewidzieć dużo wcześniej, łącznie z przesłodzonym finalnym akcentem UWAGA SPOILER podczas którego Emily nareszcie odzyskuje wzrok, akurat w chwili, w której jest zmuszona strzelić do mordercy KONIEC SPOILERA.

Choć porywanie się na intertekstualność początkowo jawiło się całkiem intrygująco w ogólnym rozrachunku Richard Schenkman nieumiejętnie przełożył to na język filmu. Zaakcentował odniesienia do znanych produkcji grozy, ale równocześnie oddarł je z wszelkiego napięcia i klimatu. Zarysował problemy psychiczne głównej bohaterki, ale nie zagłębiał się w jej osobowość, poprzestając na licznych ujęciach jej zapłakanej twarzy oraz uwypuklaniu paniki determinującej jej nieprzemyślane poczynania. Ponadto żerował na ogranych chwytach, które nie spełniały należycie swojego zadania nie z powodu braku innowacyjności (to mi nie przeszkadzało), ale przez brak większego wyczucia gatunku. Jak to często w kinie grozy bywa potencjał był, ale zabrakło determinacji i doświadczenia, aby należycie go wykorzystać.

3 komentarze:

  1. Wiem, że nie jest to jakieś arcydzieło, ale nie wiem... zaciekawiła mnie ta produkcja. Nie słyszałam o niej wcześniej. Może się na nią skuszę w najbliższym czasie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. japierdole
    http://twojdziennik.eu/87tbpcz/3/925 obadajcie to

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi film się podoba. Trzyma w małym napięciu.
    Bardzo było by mi szkoda jak by zginął ojciec Emily lub ona sama więc jestem strasznie zadowolony z końca filmu gdzie Emily odzyskuje wzrok i zabija morderce.
    Świetny film jak dla mnie 10/10

    OdpowiedzUsuń