Siedemnastoletnia Emily Walton cierpi na ślepotę psychosomatyczną i astmę,
od kiedy w dzieciństwie świadkowała śmierci matki w wypadku samochodowym. Od
tamtego momentu spotyka się z psychiatrą Pomock, która próbuje zniwelować
psychiczny opór, blokujący zmysł wzroku dziewczyny. Pomimo problemów zdrowotnych
i tragicznych wspomnień z dzieciństwa Emily prowadzi normalny żywot u boku ojca
i osiemnastoletniego chłopaka, Jimmy’ego. Do przede dnia Halloween, wieczora 30
października, celebrowanego przez młodych ludzi pod nazwą Nocy Figli. Podczas,
gdy młodzież krąży po mieście i robi niewinne kawały mieszkańcom zamaskowany
morderca w żółtym płaszczu przeciwdeszczowym włamuje się do domów i terroryzuje
lokatorów. W tym roku jego celem jest ociemniała Emily.
Umiejętne wykorzystanie ogranych motywów kina grozy, generowanie
sugestywnej aury niepewności, powiew świeżości w skostniałym nurcie slash – mniej więcej takie opinie
krytyków krążyły na temat filmu „Zgorszenie nocy”. Reżyser, Richard Schenkman,
równie entuzjastycznie wyrażał się o efekcie końcowym swojego przedsięwzięcia,
podkreślając, że lepiej nakręcić się już tego nie dało. Początkowo myślałam, że
oglądałam inny film, ale dłuższe poszukiwania zaprocentowały również negatywnymi recenzjami krytyków i co ważniejsze opinii publicznej.
Scenariusz Richarda Schenkmana, Jessego Bageta i Erica D. Wilkinsona w
zamyśle miał bazować na konwencjonalnym pomyśle, pełnym aluzji do znanych
reprezentantów kina grozy. Miksując schematy home invasion i slasherów
twórcy wyraźnie dali do zrozumienia, że granica pomiędzy tymi nurtami często
się zaciera – w końcu „Zgorszenie nocy” (tłumaczenie tytułu brzmi bezsensownie)
z powodzeniem można dopasować do obu tych podgatunków. Na początku poznajemy
niewidomą Emily (w tej roli irytująca przesadzoną modulacją głosu Noell Coet),
która boryka się z psychiczną blokadą zmysłu wzroku i astmą. Wstępną sesją z
terapeutką scenarzyści dają do zrozumienia, że fabuła filmu oprócz typowej
rąbanki będzie również koncentrować się na emocjonalnych problemach dziewczyny,
że nieco bardziej wnikną w osobowość głównej bohaterki niż ich koledzy,
porywający się na nurt slash. Ale na sygnałach się kończy, bowiem po tym
krótkim wstępie w gabinecie psychiatry i paru ogólnikowych konwersacjach z
nadopiekuńczym ojcem fabuła skręca w stronę typowego home invasion, a Schenkman prawie całkowicie porzuca wgłębianie się
w niedolę Emily. Kiedy do jej domu wchodzi zamaskowany oprawca, w płaszczu
przeciwdeszczowym, bezsprzecznie nawiązującym do produkcji zatytułowanej „Alicjo, słodka Alicjo” scenarzyści skupiają się głównie na rozpaczliwych próbach
przeżycia dziewczyny i gierkach sprawcy. Gdyby chciał mężczyzna bez trudu
wyeliminowałby Emily, z racji swojej niepełnosprawności od początku stojącej na
straconej pozycji, ale to w końcu Noc Figli, więc najpierw wypada troszkę „pobawić
się” z ofiarą.
Ociemniała bohaterka zmuszona do konfrontacji z napastnikiem we własnym
domu – zdziwiłabym się, gdyby Schenkman świadomie nie nawiązywał do „Doczekać
zmroku” Terence’a Younga z Audrey Hepburn w roli głównej. Zresztą z miernym
skutkiem, bo jego wyczucie napięcia plasuje się kilka poziomów niżej. Właściwie
tylko jedna scena odrobinę mnie zelektryzowała. Kiedy jeszcze nieświadoma
obecności mordercy Emily wchodzi na blat kuchenny, aby wyłączyć alarm przeciwpożarowy
i niebezpiecznie balansuje nad porozrzucanym po podłodze szkłem. Operatorzy
filmują całe zdarzenie od dołu, z perspektywy odłamków i tak mocno rozciągają w
czasie, że w pewnym momencie aż się skrzywiłam, w przekonaniu, że dziewczyna
spadnie na to przemyślne „pole minowe”. I to właściwie tyle, jeśli chodzi o
napięcie, bo choć praca kamery jest w miarę profesjonalna, a oświetlenie na
tyle oszczędne, aby natchnąć obraz odpowiednią porcją mroczności, twórcom
zabrakło wyczucia chwili. Nie przykładali większej wagi do długich,
klimatycznych wędrówek bohaterów po ciemnych wnętrach okazałego domostwa, nie
zawracali sobie głowy mocnym akcentowaniem obecności oprawcy, w każdej chwili mogącego
wyłonić się z dosłownie każdego kąta. Za to dobitnie dali do rozumienia, że
protagoniści mają obowiązek zachowywać się, jak typowi bohaterowie slasherów. Uciekać na piętro zamiast do
drzwi wyjściowych, cały czas się rozdzielać i nie zauważać, że osoby przebrane
w strój mordercy są skrępowane. Właściwie cieszyły mnie te celowo nielogiczne
odniesienia do nurtu slash, podobnie
nieliczne sceny mordów, z których najciekawiej prezentuje się rozoranie szyi
kobiety i rozpłatanie ciała piłą łańcuchową. Ale owe ustępy były tak oszczędne,
że z czasem zaczęła mnie ogarniać senność. W końcu, jak długo można wpatrywać
się w wyjałowione z wszelkiego napięcia i klimatu zaszczucia podchody mordercy
do spanikowanej Emily oraz „niekończące się” wędrówki po skąpanym w cieniu
domostwie? Owszem, twórcy co jakiś czas urozmaicają główną oś fabularną
bardziej zdecydowanymi rozgrywkami pomiędzy poszczególnymi postaciami filmu,
ale z racji swojej oszczędności nie rekompensują one przestojów w akcji. Bo
niestety tylko tak mogłam odebrać gierki oprawcy – obdarte z wszelkiego
napięcia są jedynie zwykłą wydmuszką, z zadatkami na coś ciekawszego, ale
niestety niewykorzystanymi. Pod koniec Schenkman, zapewne w swoim pojęciu,
serwuje widzom kilka zwrotów akcji, które może i byłyby zaskakujące, gdyby „Zgorszenie
nocy” nie tkwiło tak mocno w znanych konwencjach. Dosłownie wszystko można
przewidzieć dużo wcześniej, łącznie z przesłodzonym finalnym akcentem UWAGA SPOILER podczas którego Emily
nareszcie odzyskuje wzrok, akurat w chwili, w której jest zmuszona strzelić do
mordercy KONIEC SPOILERA.
Choć porywanie się na intertekstualność początkowo jawiło się całkiem
intrygująco w ogólnym rozrachunku Richard Schenkman nieumiejętnie przełożył to
na język filmu. Zaakcentował odniesienia do znanych produkcji grozy, ale
równocześnie oddarł je z wszelkiego napięcia i klimatu. Zarysował problemy
psychiczne głównej bohaterki, ale nie zagłębiał się w jej osobowość,
poprzestając na licznych ujęciach jej zapłakanej twarzy oraz uwypuklaniu paniki
determinującej jej nieprzemyślane poczynania. Ponadto żerował na ogranych
chwytach, które nie spełniały należycie swojego zadania nie z powodu braku
innowacyjności (to mi nie przeszkadzało), ale przez brak większego wyczucia
gatunku. Jak to często w kinie grozy bywa potencjał był, ale zabrakło
determinacji i doświadczenia, aby należycie go wykorzystać.
Wiem, że nie jest to jakieś arcydzieło, ale nie wiem... zaciekawiła mnie ta produkcja. Nie słyszałam o niej wcześniej. Może się na nią skuszę w najbliższym czasie :)
OdpowiedzUsuńjapierdole
OdpowiedzUsuńhttp://twojdziennik.eu/87tbpcz/3/925 obadajcie to
Mi film się podoba. Trzyma w małym napięciu.
OdpowiedzUsuńBardzo było by mi szkoda jak by zginął ojciec Emily lub ona sama więc jestem strasznie zadowolony z końca filmu gdzie Emily odzyskuje wzrok i zabija morderce.
Świetny film jak dla mnie 10/10