sobota, 30 maja 2015

„Exeter” (2015)


Patrick pomaga księdzu Conway’owi w porządkowaniu dawnego szpitala psychiatrycznego dla małoletnich, w którym stosowano kontrowersyjne metody leczenia. Jego znajomy, w tajemnicy przed księdzem postanawia zorganizować w tym miejscu imprezę, pomimo sprzeciwów Patricka. Nazajutrz, po hucznej zabawie w budynku zostaje jedynie grupka przyjaciół Patricka i jego brat Rory. Otępieni używkami postanawiają wypróbować sztuczkę z lewitacją. Jak się okazuje ta niewinna zabawa wpuszcza demona, Devona, do wnętrza Rory’ego. Opętany chłopiec zaczyna polować na swoich kolegów, odcinając im drogę ucieczki z budynku. 

Remake „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, reboot pt. „Piątek 13-go” i swego rodzaju uwspółcześniona wersja Frankensteina" na podstawie prozy Deana Koontza – dotychczas były to wszystkie osiągnięcia Marcusa Nispela w kinematografii grozy. Kiedy już myślałam, że to twórca skazany na powielanie znanych pomysłów, niepotrafiący nakręcić niczego nowego, Nispel zaskakuje mnie swoim najnowszym horrorem, na podstawie scenariusza Kirsten Elms, która była między innymi współscenarzystką „Piły mechanicznej”, trzeciej uwspółcześnionej historii o kanibalistycznej rodzince z Teksasu. Tak więc reżyser, który w 2003 roku zapoczątkował uwspółcześnianie „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” połączył siły ze współautorką fabuły trzeciego i jak na razie ostatniego filmu nakręconego na fali remake’u Nispela. Najnowszy horror Marcusa Nispela jest znany pod trzema tytułami: „Exeter”, „Backmask” i „The Asylum”. Premierowy pokaz odbył się w 2015 roku w Wielkiej Brytanii na Festiwalu Filmowym w Glasgow. 

Chociaż byłam lekko zawiedziona nową wersją „Piątku 13-go” cały czas miałam nadzieję, że Marcus Nispel nakręci jeszcze jakiś horror poziomem zbliżony do moim zdaniem najlepszego XXI-wiecznego remake’u, jaki dane mi było dotychczas zobaczyć, czyli do „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”. Cóż, „Exeter” z pewnością nie może się równać z najważniejszym horrorowym dokonaniem Nispela, ale na tle współczesnych amerykańskich straszaków i tak prezentuje się całkiem nieźle. Kirsten Elms zauważalnie wyszła z założenia, że im więcej różnych konwencji kina grozy zawrze w swoim scenariuszu tym lepiej. Tak, więc mamy typowy dla ghost stories motyw należącego do Kościoła niegdysiejszego szpitala psychiatrycznego dla nieletnich, którego personel stosował na swoich pacjentach okrutne metody leczenia (elektrowstrząsy, terapię szokową). Niszczejąca sceneria owianego złą sławą zakładu naprawdę robi spore wrażenie, przede wszystkim dzięki zdolnościom Nispela do generowania odpowiedniego klimatu za pomocą światła, ścieżki dźwiękowej i kolorystyki. Paleta barw jest doprawdy mocno zróżnicowana – od przyblakłych odcieni rodem z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, przez gęste ciemności spowijające niektóre pomieszczenia, po błękitnawe refleksy dominujące w pokojach z oknami. W połączeniu z brudnymi wnętrzami, pełnymi akt byłych pacjentów szpitala i wszelkiego rodzaju zakurzonych sprzętów eksperymentowanie z kolorystyką wprowadza naprawdę mroczną aurę niezdefiniowanego zagrożenia. Muzyka natomiast najważniejszą rolę pełni w licznych jump scenach – akcentowanie dosłownie każdego niespodziewanego pojawienia się zagrożenia mocnym uderzeniem dźwiękowym może poderwać z fotela niejednego widza. Drugim znanym motywem kina grozy, zawartym w scenariuszu jest opętanie przez złośliwego demona, Devona, który za życia był pacjentem Exeter. Pierwszą jego ofiarą pada najmłodszy w gronie protagonistów Rory. Znana zabawa w „lekki jak piórko, sztywny jak deska” (pierwszy raz spotkałam się z nią podczas seansu „Szkoły czarownic”) wpuszcza złośliwy byt do wnętrza chłopca, który zamienia się w maszynę do zabijania. Zachodzące bielą oczy, popękana, blada twarz, wykrzywiona w odrażającym grymasie robi naprawdę duże wrażenie, głównie dzięki minimalizmowi. Charakteryzator nie przekombinował, ani w przypadku Rory’ego, ani pozostałych opętań, które w paru ujęciach są o wiele bardziej dosadne (zakrwawione twarze), ale nie aż tak, żeby popaść w groteskę.

Dwa znane w kinie grozy motywy twórcy podlali dosyć obfitą dawką gore. Takie krwawe podejście do tematyki zawłaszczania dusz przez demona chwilami kojarzyło mi się z „Gallows Hill” i oczywiście z „Martwym złem”. Spece od efektów byli równie zdeterminowani do pokazania jak największej liczby sposobów eliminacji ofiar. Jako, że akcja „Exeter” zawiązuje się bardzo szybko – twórcy nie tracą czasu na czcze gadanie i już po krótkim wprowadzeniu przechodzą do rzeczy – nie sposób wymienić wszystkich krwawych scen, które upakowano w owej produkcji. Mnie osobiście najbardziej podobało się odłupanie kawałka twarzy opętanego. Podobnie, jak w kilku innych krwawych sekwencjach posiłkowano się tutaj komputerem, przy ujęciu policzka pozbawionego skóry, ale przymknęłam oczy na sztuczność tego konkretnego kadru, kiedy zobaczyłam jakże przekonujący wizualnie ochłap twarzy leżący nieopodal okaleczonej ofiary. Drugą taką pamiętną sceną jest rozpływanie się twarzy opętanej dziewczyny. Gore jest oczywiście dużo więcej, ale Nispel nie koncentruje się na najdrobniejszych krwawych szczegółach, w szybkich fragmentach pokazując widzom, jakie odrażające rzeczy można zrobić z człowiekiem. Dużo więcej uwagi poświęca problematyce opętania, jawnie nawiązującej do „Egzorcysty”. Mamy krótkie ujęcie kultowego pajęczego kroku i dobitne odniesienie do tego arcydzieła filmowego horroru, wtłoczone w usta jednego z bohaterów („Nie jesteś ojcem Merrinem”). Ponadto Nispel przypomina widzom kultową scenę z „Martwicy mózgu”, kiedy Patrick jako narzędzie mordu wykorzystuje kosiarkę oraz „Martwe zło”. Nawiązanie do tego ostatniego jest już mniej oczywiste. Dotyczy nagrania na YouTube, który edukuje naszych bohaterów w temacie egzorcyzmów. Autor radzi im skorzystać z pomocy księdza, bo w przeciwnym wypadku mogą narazić się na niebezpieczeństwo, ale młodzi z oczywistych powodów są zdani tylko na siebie. Co prawda nagranie nie przywołuje demonów, jak w „Martwym złu”, ale i tak delikatnie nasuwa na myśl tę produkcję. 

Nie wiem dlaczego, ale scenarzystka postanowiła mocno przerysować postacie protagonistów. Uwypuklić ich nielogiczne zachowanie (po opętaniu Rory’ego dzwonią po księdza zamiast po karetkę, po pierwszych zgonach postanawiają poporcjować ciała i się ich pozbyć zamiast wezwać służby porządkowe i spróbować wyjaśnić tę całą niezwykłą sytuację i wreszcie nawet nie próbują wybić szyb w oknach, w których nie ma krat), wtłoczyć w ich usta dowcipne dialogi i podkreślić komiczny wydźwięk niektórych sytuacji (na przykład zatwardziały ateista po ujrzeniu opętanego na chwilę zamienia się w gorliwego, ściskającego krucyfiks katolika). Nie wiem, czy zamysłem scenarzystki było rozpisanie lekko pastiszowej fabuły, którą należy traktować z przymrużeniem oka (wskazywałyby na to również liczne odniesienia do innych horrorów), ale myślę, że „Exeter” wypadłby lepiej bez tych komediowych wstawek. W końcu profesjonalna, dynamiczna realizacja, klimat i sceneria warunkowały powstanie pełnokrwistego, poważnego straszaka. Dowcip naprawdę w tym konkretnym obrazie był zbędny.

W ogólnym rozrachunku byłam zadowolona z seansu „Exeter”. Oczywiście zmodyfikowałabym postacie protagonistów, zminimalizowała akcenty komediowe i zrezygnowałaby z kilku absurdalnych sytuacji, ale poza tym nie zauważyłam jakichś poważniejszych uchybień. Fabuła, co prawda do odkrywczych nie należy, ale Marcusowi Nispelowi udało się przekuć znane motywy w coś interesującego – dynamicznego, krwawego i chwilami nastrojowego. Mnie to wystarczy, choć zdaję sobie sprawę, że taki miszmasz nie każdemu przypadnie do gustu.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz