Amerykanin, Howard Hallenbeck, przyjeżdża wraz z żoną i dwójką dzieci do
małego miasteczka w Irlandii. Mężczyzna ma zamiar poznać tutejszy folklor i
dawne wierzenia mieszkańców, a potem kontynuować podróż po Europie. Tymczasem
pewien rolnik nieopatrznie uwalnia spod ziemi starożytne bóstwo, od wieków
więzione w tych stronach. Potwór zaczyna siać postrach w miasteczku, policja
jest bezradna w obliczu jego mocy. Wkrótce Howard odnajduje w kościele
wskazówki, jak zgładzić pogańskie monstrum.
Amerykańsko-brytyjsko-irlandzka adaptacja opowiadania Clive’a Barkera zamieszczonego w trzecim tomie „Ksiąg krwi”. Wszechstronny artysta, znany chyba każdemu wielbicielowi krwawego kina grozy i literatury ekstremalnej napisał scenariusz „Króla Trupiogłowego” w oparciu o swoją własną epicką historię. Za reżyserię odpowiadał George Pavlou, z którym Barker już wcześniej współpracował przy filmie „Underworld” z 1985 roku (choć wówczas mocno okrojono jego scenariusz).
Amerykańsko-brytyjsko-irlandzka adaptacja opowiadania Clive’a Barkera zamieszczonego w trzecim tomie „Ksiąg krwi”. Wszechstronny artysta, znany chyba każdemu wielbicielowi krwawego kina grozy i literatury ekstremalnej napisał scenariusz „Króla Trupiogłowego” w oparciu o swoją własną epicką historię. Za reżyserię odpowiadał George Pavlou, z którym Barker już wcześniej współpracował przy filmie „Underworld” z 1985 roku (choć wówczas mocno okrojono jego scenariusz).
Clive Barker nie był zadowolony z efektu końcowego „Króla Trupiogłowego”,
głównie przez kiczowaty wygląd tytułowego antybohatera, dlatego też nosił się z
zamiarem nakręcenia remake’u filmu Pavlou. Na razie plany stanęły w miejscu, a
szkoda, bo dobrze byłoby zobaczyć tę historię z perspektywy reżysera między
innymi „Wysłannika piekieł” i „Nocnego plamienia”. Sporo pisarzy, również
literatury grozy, ma to do siebie, że rzadko są zadowoleni z adaptacji swoich
dzieł. Jeśli zapoznać się z reżyserską karierą Barkera nie można mieć mu za złe
utyskiwań na „Króla Trupiogłowego” – chyba nikt nie ma wątpliwości, że jeden z
największych mistrzów krwawego horroru nakręciłby to lepiej. Inna sprawa, że
zdania Barkera wcale nie trzeba podzielać. Przy wszystkich mankamentach filmu
Pavlou (których nie ma wiele) nie potrafiłam powstrzymać się od wyrażania
głośnych zachwytów pod jego adresem. Twórcy przenieśli na ekran ciekawą
historię Barkera z poszanowaniem wszystkich reguł rządzących gatunkiem,
ocierając się o klasę B, szczególnie podczas szafowania efektami specjalnymi,
ale również odznaczając się maniakalną wręcz dbałością o duszący klimat grozy.
Połowę sukcesu w generowaniu atmosfery zapewniło Pavlou miejsce akcji – małe,
irlandzkie miasteczko, złożone z prostych, trudniących się głównie rolnictwem
mieszkańców, skrywających jakieś przerażające sekrety. Operatorzy sportretowali
prowincję z naciskiem na jej wyalienowanie i spustoszenie – posępne zdjęcia
często wyludnionego miasteczka sprawiają wrażenie, jakby dosłownie przed chwilą
doszło w nim do jakiejś katastrofy ekologicznej. Wrażenie to dodatkowo potęguje
jesienna, przygnębiająca aura obumierania natury, absolutnie nie zobaczymy
tutaj tak często eksponowanych w irlandzkim kinie rażąco zielonych, bezkresnych
pól. Niemałą rolę w budowaniu klimatu odegrała również ścieżka dźwiękowa
skomponowana przez Colina Townsa – głośne przemieszanie kakofonii z wpadającymi
w ucho, zgrabnymi kompozycjami często robiło na mnie większe wrażenie, aniżeli
liczne sceny mordów.
Scenariuszowi Barkera najbliżej było do slashera,
ale pisarz wystarał się również o delikatne skomplikowanie ogranego w kinie
grozy schematu akcentami folklorystycznymi i bluźnierczymi. W słowniku tego
artysty nie istnieje pojęcie „świętości”, jest gotów sprofanować wszystko, aby
tylko zbulwersować odbiorców. Tym razem padło na kościół, stojący w miejscu
dawnej świątyni Trupiogłowego. Po jego przebudzeniu w środku zaczęły mieć
miejsce niepojęte rzeczy. Szczególną moc wydzielał ołtarz: po jego dotknięciu danego
śmiałka krótkotrwale nawiedzały niepokojące, znakomicie zmontowane halucynacje.
Ponadto w kościele znajduje się witraż, obrazujący pokonanego potwora przez
jakąś pozbawioną twarzy postać, co uświadamia głównemu bohaterowi, Howardowi
(bardzo dobrze oddanemu na ekranie przez Davida Dukesa), że rozszyfrowanie jego
symboliki zaprocentuje zgładzeniem Trupiogłowego. Żeby jednak móc swobodnie
przebywać w kościele musi stawić czoła wiernemu wyznawcy pogańskiego bóstwa,
księdza, który uznał, że służenie chrześcijańskiemu Bogu mniej mu się opłaca.
Równolegle z tymi wydarzeniami rozgrywa się stricte slasherowa akcja. Trupiogłowy, który według Barkera wygląda, jak
wysoki fallus z zębami, a według mnie ma swój bezsprzeczny kiczowaty, gumowy
urok, wędruje po miasteczku i pozbawia życia niemalże każdego, kto stanie mu na
drodze. Paleta jego zbrodniczej działalności jest mało innowacyjna, ale za to
podlana odpowiednią ilością posoki fizycznie obecnej na planie, nie
wygenerowanej komputerowo. Choć Pavlou i Barker nie popisali się większą
inwencją w sekwencjach eliminacji ofiar dwie sceny dosłownie mnie zachwyciły.
Pierwsza w kontekście czysto komediowym, kiedy młoda parka ucieka przez lasek
trzymając się za ręce i w pewnym momencie wyrasta przed nimi Trupiogłowy.
Następuje szybki, ukryty przed wzorkiem widza mord chłopaka, ale nieświadoma
tego dziewczyna biegnie dalej, ściskając w ręku jego odciętą od reszty ciała
dłoń. Kiedy dobiega do grupki ludzi ogląda się za siebie chcąc zwrócić się do
partnera, ale ku swojemu przerażeniu konstatuje, że z jej chłopaka została
tylko jedna część ciała. Drugim ciekawym zgonem było rozszarpanie
mężczyzny pod koniec filmu (nie zdradzę którego, żeby nie spoilerować), ale już nie dzięki
specyficznemu poczuciu humoru Barkera tylko kunsztowi ekspertów od efektów
specjalnych, obficie podlewających tą sekwencję posoką i lepkimi płynami
ustrojowymi. Zatrzymując się na chwilę przy efektach należy odnotować, że te
fizycznie obecne na planie oddano z poszanowaniem magicznej stylistyki klina
klasy B z lat 80-tych. Nie jawią się realistycznie, ale mają w sobie jakąś
wizualną moc, paradoksalnie ich kiczowatość sprawia, że dosłownie nie można
oderwać wzroku od ekranu. Gorzej jest z efektami komputerowymi, wyobrażającymi
wyładowania elektryczne podczas przebudzenia Trupiogłowego i w trakcie
finalnego pojedynku dobra ze złem. Jak to w niskobudżetowym kinie końcówki XX
wieku wyglądają, jakby wyjęto je z jakiejś animacji. Może i by nie raziły tak
bardzo (bo w końcu takie efekty również mają swój urok) gdyby Pavlou nie
zdecydował się dosłownie przeładować nimi ostatnich partii filmu. Drugi
mankament dotyczy scenariusza, nie realizacji, choć to bardziej niedopatrzenie,
aniżeli jakiś rażący minus. W pewnym momencie epizodyczną rólkę odgrywa kobieta
z przeszywającym spojrzeniem, która choć wydaje się małżonce Howarda znajoma
Barker zapomina pociągnąć ten wątek, objaśnić skąd wzięło się owe wrażenie. Chociaż z drugiej strony takim zabiegiem pozostawił pole do indywidualnych, ciekawych interpretacji niniejszego wątku.
Nie mogę podpisać się pod krytyką Clive’a Barkera (pomimo całej sympatii do
jego twórczości) wymierzoną w obraz George’a Pavlou, bo „Król Trupiogłowy” to
jeden z najlepszych horrorów klasy B, jaki dotychczas widziałam. Jest tutaj
dosłownie wszystko, co krwawe kino grozy mieć powinno – od posoki, którą twórcy
szafują ostrożnie bez zaciemniania problematyki filmu, przez wciągającą fabułę
i gęsty klimat wyalienowania, zaszczucia, wszechobecnego obumierania środowiska
naturalnego po oczywiście urokliwego (oksymoron zamierzony) gumowego potworka.
Czego chcieć więcej od niczym nieskrępowanych rąbanek, swobodnie, bez żadnych
sztywnych ograniczeń poruszających się po ramach gatunkowych? Cóż, mnie już
niczego ponadto nie potrzeba.
uhuhu! powiało grozą! :P super propozycje! ;)
OdpowiedzUsuń