Dana
i David wprowadzają się wraz ze swoim pięcioletnim synem Lucasem
do dużego domu na wsi, który całe lata nie miał właściciela. W
mieście kobieta była architektem, planuje więc odnowić
nieruchomość przy zaangażowaniu jak najmniejszej siły roboczej z
zewnątrz. Jednak już w pierwszych dnia pobytu w nowym domu Dana
uświadamia sobie, że wbrew przewidywaniom to miejsce nie jest
szczęśliwą oazą dla jej rodziny. Nabiera przekonania, że coś
jest nie tak z tą posiadłością, zwłaszcza po odnalezieniu
sekretnego pokoju na poddaszu, w którym jak się dowiaduje miały
miejsce okrutne praktyki. David tymczasem jest coraz bardziej
zaniepokojony zachowaniem żony, która od jakiegoś czasu boryka się
z problemami psychicznymi. Próbuje ją przekonać, że w ich nowym
domu nie dzieje się nic złego, że jej strach jest pochodną
dolegliwości, z którymi się zmaga, ale Dana nie jest w stanie
przyjąć do wiadomości takiego wytłumaczenia zjawisk, którym
świadkuje.
„The
Disappointments Room” jest kolejnym lekkim horrorkiem, który choć
podejmuje parę prób przestraszenia widzów to mocno wątpię, żeby
na kimkolwiek udało mu się odnieść zamierzony skutek. D.J. Caruso
starał się wytworzyć sprzyjającą niepokojącym okolicznościom
oprawę wizualną, ale odniosłam wrażenie, że zbyt duży ciężar
„spoczął na barkach miejsca akcji” (najbardziej udanej
składowej atmosfery tajemnicy), tak jakby ufano, że niszczejące,
stare domostwo pełne zakurzonych pokoi w całości zrekompensuje
widzom niedobór złowieszczego pierwiastka uwypuklanego przez
zdjęcia. Nie chcę przez to powiedzieć, że twórcy odżegnują się
od ciemnych ujęć, że nadmiernie rozświetlają pierwszy plan, na
którym właśnie rozgrywa się jakieś irracjonalne wydarzenie, bo
oddanych w takich barwach sekwencji jest tyle, ile być powinno. Ale
nie mogłam nie zauważyć nadmiernego wydelikacenia tych zdjęć –
właściwie to efekt pracy operatorów podpadał mi pod plastik,
bowiem zbytnio upierano się przy wizualnej poprawności, silnym
skontrastowaniu i idealnych kątach nachylenia kamer. A takie
podejście w moim pojęciu nie sprzyja wytworzeniu trzymającej w
napięciu złowrogości. D.J. Caruso zbyt podręcznikowo podszedł do
budowania klimatu grozy, zabrakło jakiejś nutki szaleństwa,
nieprzewidywalności i nazwijmy ją technicznej odwagi, żeby całość
dała pożądany skutek, czyli wykrzesała z widza choćby odrobinę
zaniepokojenia. Dosłowne próby straszenia - czyli między innymi
koszmarne sny Dany, widmowy pies widywany przed domem (czyżby ukłon
w stronę „Omena”, czy tylko przypadkowa zbieżność?), takaż dziewczynka w staroświeckim wdzianku
przemykająca po korytarzach i wreszcie agresywny mężczyzna
widywany na terenie posiadłości przez główną bohaterkę, który
okazuje się być poprzednim właścicielem owego feralnego domostwa
– również nie oddziaływały na mnie w sposób oczekiwany przez
twórców. Cieszyło mnie, że zrezygnowano z nadmiernego
efekciarstwa (obawiałam się tego znając wysokość budżetu), ale
tym w miarę realistycznym manifestacjom bytów z zaświatów, czy
też owoców zwichrowanego umysłu Dany towarzyszył zbyt lekki
klimat, nie wspominając już o nieumiejętnym wyliczeniu w czasie
ich raptownych pojawień na ekranie. Gdybym więc miała rozpatrywać „The
Disappointments Room” jedynie pod kątem klimatu i napięcia to
musiałabym podpisać się pod opiniami amerykańskich krytyków,
głoszących, że to zwykły gniot, od którego lepiej trzymać się
z daleka. Może to kwestia moich osobistych preferencji, ale jednak
udało mi się odnaleźć w tym obrazie akurat tyle superlatywów,
żebym nie miała ochoty rzucić czymś w ekran, a nawet żebym mogła
mówić o jako takiej przyjemności z oglądania tej pozycji.
Wzmiankowane już wcześniej dostosowanie do lubianej przeze mnie
konwencji oraz brak dosadnej ingerencji komputera w tworzeniu
elementów tożsamych dla filmowego horroru to moim zdaniem jedne z
plusów tej produkcji, ale nie największe. Szczególnie ucieszyła
mnie możliwość śledzenia wątku psychologicznego – obserwowanie
powolnego osuwania się Kate Beckinsale w otchłań szaleństwa, czy
to za sprawą obecności duchów w jej nowym domu, czy też poprzez
postępowanie choroby psychicznej, z którą od jakiegoś czasu się
boryka. Motyw sekretnego pokoju (nasuwający drobne skojarzenia z
„Kwiatami na poddaszu”) zamykanego jedynie z zewnątrz okazał
się zgrabnym urozmaiceniem tradycyjnego wątku nawiedzonego domostwa
i co ważniejsze dzięki niemu zaserwowano mi naprawdę ciekawą
sekwencję zamknięcia („La Cara oculta”?) i swego rodzaju
„rozciągnięcia czasu”. Kilka pomniejszych dodatków również
znacząco umiliło mi seans - czy to umiejętnie zmontowana sekwencja
rozszarpywania przez psa małego Lucasa, przygnębiająca
retrospekcja obrazująca losy poprzednich właścicieli domostwa ze
znakomicie ucharakteryzowaną dziewczynką, czy wreszcie końcowy
czyn głównej bohaterki w pokoju jej synka. Ale moim zdaniem
niektóre tragiczne wydarzenia rozgrywające się w otoczeniu Dany
wypadłyby zdecydowanie bardziej emocjonująco, gdyby twórcy
poczynili jakieś próby zdezorientowania widza, gdyby trudniej było
domyślić się rzeczywistego charakteru tych incydentów, ich
finalnego kształtu. Ale na szczęście zamknięcie „The
Disappointments Room” przybrało niemalże dokładnie taki kształt,
na jaki liczyłam. UWAGA SPOILER Scenarzyści nie narzucali mi
jednej interpretacji, pozwalając wybrać jedną z dwóch możliwych,
konsekwentnie trzymając się niejednoznacznej formy, na której
zbudowali całą intrygę. Niemniej wydźwięk byłby dużo lepszy,
gdyby Dana pozbawiła życia swojego synka podczas przeprawy z
wyimaginowanym, czy też nadnaturalnym bytem KONIEC SPOILERA.














