piątek, 17 marca 2017

Ove Logmansbo „Prom”

Podczas swojego dziewiczego rejsu prom Morgenrode zatrzymuje się na wodach przybrzeżnych Wysp Owczych. Na pokładzie znajduje się duńska policjantka Katrine Ellegaard, która za parę dni oficjalnie przestanie pełnić służbę. Szybko okazuje się, że prom został przejęty przez terrorystów, którzy grożą zdetonowaniem ładunku wybuchowego, jeśli władze nie spełnią ich żądań. Hallbjorn Olsen, Farer, z którym Katrine zaczęła układać sobie wspólne życie zostaje tymczasem wtajemniczony w śledztwo prowadzone przez tutejszą policję. Niezidentyfikowany mężczyzna padł ofiarą okrutnego morderstwa, które może mieć związek z porwaniem promu przez zamachowców. Przedmiot, który znaleziono na miejscu zbrodni wskazuje na to, że sytuacja jest dużo poważniejsza niż zakładano, że terroryści mogą sprowadzić śmierć nie tylko na pasażerów i załogę Morgenrode. Olsen decyduje się wspomóc farerskie i duńskie organy ścigania, a Ellegaard tymczasem próbuje znaleźć sposób na przechytrzenie zamachowców poprzez odpowiednie działania na pokładzie.

Jakiś czas temu Polskę obiegła wiadomość, że Ove Logmansbo to pseudonim znanego pisarza Remigiusza Mroza, nie zaś personalia początkującego autora pochodzącego z Wysp Owczych, jak przez dłuższy czas utrzymywali wydawcy i sam pisarz. Mróz wyznał, że nigdy nie był na Wyspach Owczych, a swoją trylogię stworzył głównie w oparciu o różnego rodzaju materiały przybliżające mu tamtejsze realia i że wydawcę wtajemniczył w swój plan dopiero wówczas, gdy jego tekst został zaaprobowany. Takie zagrywki nie są żadnym novum w światku literackim, zresztą Mróz przyznał, że zainspirowały go posunięcia kilku znanych pisarzy, a kierowało nim pragnienie chwilowego postawienia się na miejscu debiutantów. Tak więc wszystko co napisałam o autorze trylogii z Wysp Owczych przy okazji recenzji dwóch pierwszych tomów zatytułowanych „Enklawa” i „Połów” jest z gruntu fałszywe i dowodzi tego, że padłam ofiarą zwykłego podstępu. Tak samo, jak wielu innych odbiorców niniejszych pozycji.

Wszystko wskazuje na to, że „Prom” jest ostatnią publikacją Ove Logmansbo, a przynajmniej ostatnią książką wchodzącą w skład cyklu o Katrine Ellegaard i Hallbjornie Olsenie. Remigiusz Mróz zamierza chyba poprzestać na trylogii, co patrząc na poziom niektórych wielotomowych literackich serii kryminalnych, które po znakomitym początku notują drastyczny spadek jakościowy, wydaje się całkiem mądrym posunięciem. Z drugiej jednak strony chciałoby się trochę dłużej potowarzyszyć duńskiej policjantce Katrine Ellegaard i Farerowi Hallbjornowi Olsenowi mierzącym się z różnego rodzaju zbrodniami mającymi miejsce w tym zacisznym zakątku świata, jakim są chłodne, malownicze Wyspy Owcze. „Enklawa”, „Połów” i „Prom” jak się okazało zostały napisane przez Polaka zainspirowanego skandynawskimi kryminałami, który w moim pojęciu niczym nie odstawał od wielu swoich kolegów po piórze z tego regionu Europy. A nawet przebił większość tamtejszych znanych mi autorów. Nie podejrzewałam, że kiedykolwiek to powiem (napiszę) o moim rodzimym współczesnym autorze kryminałów, ale jestem dumna z dokonania rodaka, bo doprawdy niełatwe jest tak znakomite odwzorowanie atmosfery kryminalnej literatury z Europy Północnej, gdy wychowało się w polskich realiach, a jeszcze trudniej jest zaprezentować moim zdaniem wyższy poziom od paru swoich inspiratorów. Gdyby w moje ręce nie trafiła trylogia z Wysp Owczych powiedziałabym, że to niemożliwe, upierałabym się, że żaden polski pisarz nigdy nawet nie zbliży się do fenomenu skandynawskiej prozy kryminalnej. Mogłabym się o to wręcz założyć i jak widać przegrałabym z kretesem, bo Remigiusz Mróz dobitnie udowodnił, że trwałam w całkowicie błędnym przekonaniu. Zakładając, że „Prom” to ostatnia część cyklu z Wysp Owczych (zakładając, bo wieloletnie obcowanie z tego typu literaturą nauczyło mnie, żeby z rezerwą podchodzić do wszelkich aluzji odnośnie zakończenia serii) muszę przyznać, że to godne ukoronowanie tego przedsięwzięcia Remigiusza Mroza. Być może po raz ostatni jako Ove Logmansbo, poczytny polski pisarz w „Promie” zaserwował swoim czytelnikom prawdziwe apogeum napięcia, nieco odchodząc od estetyki „Enklawy” i „Połowu”. W poprzednich tomach sporo miejsca poświęcał płaszczyźnie dramatycznej, nie szczędząc kompleksowych opisów kluczowych postaci – ich charakterów, kłębiących się w nich emocji i dosyć szczegółowych przemyśleń. Tymczasem w „Promie” skupił się przede wszystkim na właściwie nieustającej akcji, bo i nie musiał już dokładnie zaznajamiać nas z czołowymi bohaterami, skoro tak wyczerpująco uczynił to w dwóch poprzednich odsłonach trylogii. Osobom niezaznajomionym z „Enklawą” i „Połowem” rysy psychologiczne poszczególnych postaci mogą wydawać się nazbyt szczątkowe, pozostali natomiast powinni odebrać tę pozycję, jako wielce pasjonujące zwieńczenie niebezpiecznych przygód doskonale znanych im bohaterów. Dlatego też przed zapoznaniem się z „Promem” doradzam sięgnięcie po poprzednie książki wchodzące w skład tej trylogii, bo najprawdopodobniej wówczas znacznie zintensyfikują swoje wrażenia z lektury omawianej publikacji. Zimny, tajemniczy klimat Wysp Owczych, swoista aura pozornie spokojnej enklawy pod powierzchnią której czai się jakaś poważna groźba, została w pełni zachowana. Ove Logmansbo nie zrezygnował z podtrzymywania tej hipnotyzującej atmosfery, aczkolwiek nasycił ją dużo bardziej zawrotną akcją niźli miało to miejsce w „Enklawie” i „Połowie”. Intryga rozsnuta na kartach „Promu” ma kilka etapów, z których każdy kolejny następuje tuż po mniej lub bardziej zaskakującym zwrocie akcji, coraz bardziej utwierdzając nas w przekonaniu, że nic nie jest tak oczywiste, jak wydawało się na początku.

I to stanowiło smutną kwintesencję dzisiejszego świata […] Nie potrzeba było już ładunków wybuchowych, aby wysadzić wszystko w powietrze. Wystarczyło uprawdopodobnić ich istnienie. Wystarczył strach.”

Fabułę „Promu” zawiązuje zajęcie tytułowego środka transportu przez terrorystów. Na pokładzie znajduje się szacunkowo ponad tysiąc pasażerów, w tym doskonale znana czytelnikom Ove Logmansbo duńska policjantka Katrine Ellegaard. Porywacze starają się zmusić władze do spełnienia ich żądań wykorzystując do tego celu groźbę detonacji ładunku wybuchowego umieszczonego na pokładzie. Sytuacja komplikuje się z chwilą odnalezienia na Farojach zmasakrowanych zwłok mężczyzny, przy których zostaje odnaleziony przedmiot każący domniemywać, że porwanie promu ma jakiś związek z Camp Century amerykańską bazą badawczą funkcjonującą niegdyś w Grenlandii. Ove Logmansbo szybko przechodzi do pierwszego zwrotu akcji mającego miejsce na promie, tym samym sygnalizując czytelnikowi, że skonfrontuje go z iście przewrotną opowieścią, w której dosłownie wszystko może się wydarzyć. Po czym niemalże niezwłocznie przystępuje do spełniania tej obietnicy. W „Promie” nie znajdziemy żadnych półśrodków, żadnych przejawów tchórzliwości, czy usilnych prób złagodzenia siły przekazu. Remigiusz Mróz publikujący pod pseudonimem Ove Logmansbo może i przywiązał się do Katrine Ellegaard i Hallbjorna Olsena, może i zależało mu na ich losie, ale to nie powstrzymało go przed wrzuceniem obojga w sam środek koszmaru o sile, z którą nigdy wcześniej się nie spotkali. Autor nie cofa się przed niczym w swoich dążeniach do ogłuszania czytelnika coraz to większymi okrucieństwami do jakich tylko zdolny jest człowiek. Nie boi się rozbudzać w odbiorcach, którzy do tego czasu bardzo zżyli się z głównymi bohaterami trylogii z Wysp Owczych, skrajnego wzburzenia „na widok” losu, jaki ich spotyka. Pokazuje tym samym, że potrafi tworzyć bezkompromisowe historie, których wstrząsający wydźwięk jest równie ważny co złożona, skomplikowana intryga owiana gęstą aurą uwierającej wręcz tajemniczości. Logmansbo na kartach „Promu” prezentuje nam osobników, którzy nie cofną się przed niczym, aby dopiąć swego, którzy nie mają litości absolutnie dla nikogo – właściwie już pierwsza wprowadzająca we właściwą akcję partia powieści każe przypuszczać, że w tej historii nie będzie żadnych kompromisów, że autor nie jest zainteresowany podtrzymywaniem czytelnika na duchu, poklepywaniem go po plecach i mówieniem, że wszystko skończy się dobrze. Nie, on pragnie sponiewierać swoich bohaterów i czyni to w doprawdy emocjonującym stylu. Równocześnie dbając o logiczny, w pełni przemyślany przebieg śledztwa z udziałem Hallbjorna Olsena, który za sprawą kilku diablo złowieszczych akcentów i zdumiewających zwrotów akcji nieustannie trzyma czytelnika w paszczy nieznośnego napięcia, a w ostatnich etapach praktycznie przykleja go do stronic powieści. Dzieje uwięzionej na promie zawłaszczonym przez zamachowców Katrine Ellegaard i kilku innych pasażerów oraz coraz bardziej rozpaczliwe posunięcia jej życiowego partnera Hallbjorna Olsena, starającego się ocalić ukochaną śledziłam z autentycznie zaciśniętą krtanią. I to już we wstępnych fazach, a wierzcie mi to dopiero preludium przed prawdziwym koszmarem, z jakim zetknie się tych dwoje, zresztą nie tylko oni. Bo realne zagrożenie ze strony terrorystów może zmienić oblicze całych Wysp Owczych, na zawsze pozbawić ich nazwijmy go statusu bezpiecznego schronienia przed największymi bestialstwami tego świata.

„Prom” to jak dla mnie najlepszy tom wchodzący w skład trylogii z Wysp Owczych, znakomite zwieńczenie literackiego przedsięwzięcia Remigiusza Mroza piszącego pod pseudonimem Ove Logmansbo. Moją ocenę tej pozycji uwarunkowały jednak dwie poprzednie powieści – gdyby autor wcześniej tak dogłębnie nie sportretował czołowych bohaterów cyklu to zapewne byłabym zawiedziona zbyt pobieżnymi rysami psychologicznymi nakreślonymi w „Promie”. Właśnie z tego względu, że poprzednie tomy są mi doskonale znane nie miałam nic przeciwko powtórzeniu jedynie ogólników na temat znanych mi postaci i skoncentrowaniu się przede wszystkim na szczegółach koszmaru, z jakim musieli się zmierzyć. Z zachowaniem emocjonalnego wydźwięku, który przez wzgląd na wspomniane ogólnikowe przedstawienie postaci może jednak być mniej druzgocący dla osób niezaznajomionych z „Enklawą” i „Połowem”. Dlatego te osoby przed skonfrontowaniem się z „Promem” gorąco zachęcam do sięgnięcia po dwie poprzednie części trylogii z Wysp Owczych, zwłaszcza wówczas jeśli gustują w skandynawskich powieściach kryminalnych. Bo jak się okazuje pochodzenie powieściopisarza nie przeszkadza w stworzeniu opowieści, które wprost emanują magicznym duchem tego rodzaju utworów z tamtych stron Europy, a przynajmniej nie z mojego punktu widzenia.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

6 komentarzy:

  1. Jakoś ta sprawa z pseudonimem Mroza zniechęciła mnie do tej serii. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie na szczęście nie, aczkolwiek wolałabym żeby pisarze nie stosowali takich zagrywek.

      Usuń
  2. Dzięki wielkie! I za wszystkie dobre słowa w tej recenzji, i za te w poprzednich – czytałem na bieżąco. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję za świetne książki! Ale w przyszłości proszę już nie robić takich numerów z pseudonimem;)

      Usuń
  3. Dla mnie sprawa z pseudonimem autora jest w tym przypadku drugorzędna. Prawdę mówiąc do czasu tej całej "afery" nie słyszałam o tej serii, może dlatego, że dawkuję sobie skandynawską prozę, bo rzucenie się we wszystkie książki jednocześnie zabiłoby mój portfel. ;) W każdym razie skoro twierdzisz, że to dobra trylogia, chętnie przyjrzę się innym recenzjom i być może zdecyduję się na lekturę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam to samo - zanim coś zakupię muszę się porządnie zastanowić, bo mój budżet nie wytrzymałby folgowania wszystkim nieprzemyślanym literackim zachciankom:/ Dlatego też w pełni rozumiem wahanie, choć ja osobiście zachęcam do zakupu przynajmniej pierwszej części ("Enklawy") - jak przeczytasz będziesz wiedziała czy warto dalej drenować portfel poprzez zakup kolejnych części;)

      Usuń