czwartek, 20 czerwca 2024

„Nędzne psy” (1971)

 
Amerykański matematyk David Sumner, po uzyskaniu grantu naukowego, razem z żoną Amy podejmuje decyzję o przeprowadzce na angielską prowincję, na odosobnioną Trencher's Farm w Kornwalii, dawniej należącej do ojca kobiety. Pokrycie dachowe na budynku gospodarczym wymaga wymiany, para zatrudnia więc miejscowych mężczyzn, grupkę przyjaciół: Normana Scutta, Chrisa Cawseya, Phila Riddawaya, Bobby'ego Heddena i jego kuzyna Charliego Vennera, byłego chłopaka Amy, któremu nie podoba się, że dziewczyna pochodząca z ich stron poślubiła osobę z zewnątrz. David ma powody przypuszczać, że jest pośmiewiskiem lokalnej społeczności, zamierza jednak udowodnić swoją wartość, pokazać wszystkim, że jest przystosowany do życia w twardym środowisku. Poczynając od sfrustrowanej żony, nietraktującej poważnie jego pracy i jak obawia się David, przekonanej, że to jego tchórzliwa ucieczka od życia. Napięcie w związku Sumnerów rośnie, a sytuacji bynajmniej nie poprawia bardziej zdecydowana próba wkupienia się w łaski wynajętych pracowników fizycznych, nieokrzesanego towarzystwa, w przeciwieństwie do Davida, obytego z bronią palną i wyrażającego gotowość na przeszkolenie rzekomego aspirującego myśliwego. Zdaniem zagniewanej małżonki obcego w obcym kraju, towarzystwa, któremu nie powinni ufać.

Plakat filmu. „Straw Dogs” 1971, Amerbroco Productions

Nominowane do Oscara (najlepsza muzyka oryginalna) kontrowersyjne dzieło Krwawego Sama, zmarłego w pierwszej połowie lat 80. XX wieku, Sama Peckinpaha, niegrzecznego filmowca najbardziej kojarzonego z westernami. Thriller psychologiczny i dramat społeczno-obyczajowy bardzo luźno oparty na powieści Gordona Williamsa z 1969 roku pt. „The Siege of Trencher's Farm” (w Polsce wydanej pod tytułem „Nędzne psy”), którą reżyser adaptacji miał nazwać „rotten book”, a Williams miał gorzko pożałować sprzedaży praw do sfilmowania swego utworu – podobno zarzekał się, że nigdy więcej nie podpisze tego rodzaju umowy z Amerykaninem. Twórca „Dzikiej bandy” (1969), gremialnie okrzykniętej jednym z najwspanialszych filmów wszech czasów, nad scenariuszem „Straw Dogs” (pol. „Nędzne psy”) - tytuły robocze: „The Siege of Trencher's Farm”, „The Square Root of Fear” - pracował z Davidem Zelagiem Goodmanem, który, pomijając już inne jego przedsięwzięcia, parę lat później podobną współpracę zawiąże z samym Johnem Carpenterem; „Oczy Laury Mars” w reżyserii Irvina Kershnera. Czołowym producentem oprotestowanego dreszczowca Sama Peckinpaha, głównie za „gloryfikowanie gwałtu, mizoginistyczny sadyzm, męski szowinizm, faszystowskie celebrowanie przemocy i samodzielnego wymierzania sprawiedliwości”, został Daniel Melnick (m.in. producent wykonawczy później wydanych „Odmiennych stanów świadomości Kena Russella), a plan zdjęciowy zorganizowano w Twickenham Film Studios w Londynie oraz w Kornwalii, w pobliżu wsi St Buryan (okolice Penzance), w tym w St Buryan's Church. Budżet „Nędznych psów” Sama Peckinpaha wyniósł nie mniej niż dwa miliony dwieście tysięcy dolarów i nie więcej niż trzy i pół miliona dolarów. Dystrybucja tej kultowej pozycji filmowej ruszyła w listopadzie 1971 roku, a w 2011 roku odbyła się światowa premiera remake'u wyreżyserowanego przez Roda Lurie.

Uwzględniony na długiej liście Amerykańskiego Instytutu Filmowego obejmującej najbardziej poruszające filmy amerykańskie i liście „1001 filmów, które musisz zobaczyć przed śmiercią” ułożonej pod redakcją producenta filmowego Stevena Schneidera (m.in. „Paranormal Activity” Orena Peliego, „Naznaczony” Jamesa Wana, „Wizyta” i „Pukając do drzwi” M. Nighta Shyamalana, „Smętarz dla zwierzaków” Kevina Kölscha i Dennisa Widmyera, „Watcher” Chloe Okuno, „Late Night with the Devil” Camerona i Colina Cairnesów) surowy traktat o męskości stworzony pod kierownictwem artystycznym uroczego awanturnika zwanego Krwawym Samem. Zakazany w Republice Południowej Afryki i pocięty w Wielkiej Brytanii, ale dopiero w latach 90. XX wieku - przez British Board of Film Classification. Wcześniej na tamtejszym rynku udostępniono zarówno pełną wersję „Nędznych psów” Sama Peckinpaha, teoretycznie tylko dla pełnoletnich widzów i lekko złagodzoną edycję amerykańską dozwoloną od lat siedemnastu – przeróbka najmocniejszej sceny, motywowana pragnieniem uzyskania kategorii R od Motion Picture Association. Do pierwszoplanowej roli męskiej w tej obraźliwej dla niektórych produkcji, podobno rozważano Anthony'ego Hopkinsa, Jacka Nicholsona, Donalda Sutherlanda, Beau Bridgesa i Sidneya Poitiera, ostatecznie jednak zatrudniono Dustina Hoffmana, który w tamtym czasie miał być „zaintrygowany postacią pacyfisty nieświadomego swoich uczuć i skłonności do przemocy”, a później miał przyznać, że przyjął tę rolę wyłącznie dla pieniędzy, gdyż nigdy nie był miłośnikiem brutalnych filmów. Podobno nie był też zadowolony z decyzji reżysera o powierzeniu pierwszoplanowej roli żeńskiej wtedy mało znanej aktorce Susan George (m.in. „Naoczny świadek” Johna Hougha, „Fright” Petera Collinsona, późniejsze „Jad” Piersa Harggarda i Tobe'ego Hoopera, „Dom, w którym czai się zło” Kevina Connora, miniserial „Kuba Rozpruwacz” Davida Wickesa) – chodzą słuchy, że tutaj brano pod uwagę też Helen Mirren, Judy Geeson, Jacqueline Bisset, Charlotte Rampling, Carol White, Dianę Rigg i Hayley Mills – uważał bowiem, że jego bohater nigdy nie związałby się z dziewczyną w typie lolity. Chcąc nie chcąc, Hoffman przynajmniej na ekranie stworzył niesamowitą relację z „idealną blondynką Alfreda Hitchcocka”; ofiara doskonała... męskiej próby sił. Kobieta wyzwolona w małżeńskiej pułapce? Tak czy inaczej, źle się dzieje u państwa Sumnerów. Przeprowadzka ze Stanów Zjednoczonych na angielską prowincję dla Amy była wytęsknionym powrotem do ojczyzny i nadzieją na zacieśnienie więzi „z bujającym w obłokach”, wiecznie zamyślonym mężem, natomiast David w odizolowanej farmie wcześniej należącej do jego teścia, widział wymarzoną przystań dla takiego intelektualisty, jak on. Oaza spokoju ambitnego astromatematyka (David Sumner chwali się, że to on wymyślił tę nazwę), czy jak kto woli człowieka zawodowo zajmującego się matematyką stosowaną. Oboje wiązali więc duże nadzieje z Trencher's Farm w Kornwalii i jak to zwykle w dreszczowcach bywa, sromotnie się rozczarowali. Matka głupich znowu się popisała.

Plakat filmu. „Straw Dogs” 1971, Amerbroco Productions

Eskalacja przemocy na magnetycznie ponurym odludziu. Piorunująco intensywne doznania w klaustrofobicznej przestrzeni małżeńskiej. Pracując nad „Nędznymi psami” Sam Peckinpah (fanom tej pozycji polecam „Wybawienie” aka „Uwolnienie” Johna Boormana; podobne klimaty) pozostawał pod niemałym wpływem „The Territorial Imperative: A Personal Inquiry Into the Animal Origins of Property and Nations” i „African Genesis: A Personal Investigation into the Animal Origins and Nature of Man”, książek non-fiction Roberta Ardreya. Człowiek rozumny istotą mięsożerną z silnym instynktem terytorialnym. Przyczajony drapieżnik - bestia budząca się przy każdej próbie sforsowania świętych granic. Cienka fasada cywilizacji w spektakularnym stylu starta na proch w dusznym świecie Davida i Amy Sumnerów. Idealistyczne spojrzenie na naturę człowieka bezczelnie zdeptane przez „amoralnego” Sama Peckinpaha. Poglądy a praktyka. Główny bohater (antybohater?) uniwersalnej opowieści z Niedzikiego Zachodu, brytyjskiej produkcji niestarzejącej się, postrzega się jako istotę pozbawioną instynktu mordu. Stojącą wyżej na drabinie ewolucyjnej od dawnego partnera jego małżonki Charliego Vennera (intrygująca kreacja Dela Henneya) i jego, w gruncie rzeczy jeszcze bardziej prymitywnych, kumpli: Chrisa Cawseya (Jim Norton), Phila Riddawaya (Donald Webster), Bobby'ego Heddena (Len Jones) i największej tykającej bomby Normana Scutta (stosownie obleśny występ Kena Hutchisona). Historia rozwija się powoli, przy maksymalnym skupieniu na płaszczyźnie emocjonalnej. Nieubłaganie zagęszcza się atmosfera w osamotnionym domku poważnego matematyka i niepoważnej gospodyni domowej. Och Amy, kiedy ty wreszcie dorośniesz? Lekceważący stosunek męża do rozpaczliwie zabiegającej o jego uwagę, łaknącej bliskości partnerki. Obcokrajowiec kradnący nasze kobiety – takie myśli prawdopodobnie krążą w głowach roześmianych robotników wynajętych przez „tego przemądrzałego Amerykanina”. Mającego się za lepszego od wszystkich (może poza sędzią?) pełnoprawnych członków ich małej społeczności. Wspólnoty lokalnej załatwiającej sprawy po swojemu. Obcego protekcjonalnie traktującego nawet swoją piękną małżonkę, być może długoletnią obsesję Charliego Vennera. Porzucony kochanek w końcu dowiadujący się, że został wymieniony na żenujący model. Obraza dla prawdziwego mężczyzny, za jakiego Venner niewątpliwie się uważa. „Chłop na schwał” dotknięty do żywego przez zastąpienie go takim słabeuszem jak David Sumner. Damskim bokserem czy człowiekiem okazującym anielską cierpliwość złośliwej żonie? Szczeniackie żarty z jego superważnej pracy i chyba jeszcze bardziej irytujące poszukiwania tego przeklętego kota. Nieszczęsnego stworzenia, na którym David przy pierwszej okazji weźmie odwet – sadystyczna zabawa w kuchni, „ostrzał” owocami i warzywami. Niesterowalny mąż niewyrachowanej kusicielki. Bezmyślnie (a może to sekretna zemsta na nieczułym ukochanym?), w porywie gniewu bezwstydnie kokietującej wynajętych pracowników fizycznych. Albo sygnalizującej Vennerowi, że jej miłość do niego nie wygasła. Rozdarta między dwoma mężczyznami? W kryzysie małżeńskim tęsknie patrząca w stronę byłego partnera? Jak odczytywać najszerzej komentowaną, najmocniej krytykowaną scenę „Nędznych psów”? Kość niezgody między Susan George i Samem Peckinpahem, a przynajmniej aktorka później opowiedziała o naciskach reżysera w kwestii nagości (właściwie nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Peckinpahowi chodziło o coś więcej; nie tyle granie, ile całkowite poświęcenie dla roli) na zaledwie dwudziestoletnią członkinię obsady, która w końcu zagroziła mu wejściem na drogę prawną z powodu niedotrzymania warunków kontraktu. Spór miał zakończyć się kapitulacją Peckinpaha, czyli daniem wolnej ręki odtwórczyni ofiary wstrętnie niejednoznacznej. W każdym razie to właśnie reakcja kobiety napadniętej we własnym domu najbardziej zniesmaczyła część opinii publicznej, w tym „paru” krytyków filmowych – nieetyczne aspekty badania przemocy seksualnej, poniżanie straszliwie poszkodowanych ludzi, wybielanie oprawców... a wręcz sugerowanie, że tego właśnie pragną znudzone gospodynie domowe? Tak czy inaczej, kiedy szeroko rozpowszechniono oryginalną, nieocenzurowaną wersję „Nędznych psów”, organizacja British Board of Film Classification w 2002 roku „ogłosiła koniec wojny z autorami gehenny Amy”. Wyrwane z kontekstu przez oficjalnych strażników moralności; podłej dwuznaczności wprowadzonej przez cenzorów(!), a nie twórców problematycznego filmu. UWAGA SPOILER Przywrócenie jednoznacznie nieprzyjemnego drugiego gwałtu miało rozwiać wszelkie wątpliwości, co do kontrowersyjnej napaści seksualnej od początku ujawnianej w całości KONIEC SPOILERA. Niektórzy mogą jednak uznać, że przekaz wcale nie nabrał takiej klarowność, o jakieś w swoim uroczystym komunikacie donosiła BBFC. Ja nie jestem jedynie pewna uczuć Amy (nie mam wątpliwości, że potwornie skrzywdzonej przez ewentualny obiekt ukradkowych westchnień), z jednej strony ewidentnie przeżywającej wewnętrzne katusze, co doskonale widać na spotkaniu mieszkańców – na pokazie talentów poprzedzającym Mszę Świętą - podejrzanej kornwalijskiej wsi (gdzie zboczeńcy ścigają przezeń domniemanych zboczeńców), na którym panuje nieznośnie radosna atmosfera; bezpardonowo atakowanej przez niewątpliwie dla niej bolesne wspomnienia, a z drugiej w decydującym momencie (odważne, a przy tym niespecjalnie makabryczne – bez epatowania graficzną przemocą; najdosadniejszy moment w tym nierównym „samczym starciu” to przestrzelenie stopy – wykorzystanie cennego żelastwa Sumnerów), podczas ostatecznej konfrontacji, wyrywa jej się z ust imię człowieka, którego parę dni wcześniej, na swoje nieszczęście, wpuściła do domu pod nieobecność Davida. Brzmi to jakby kibicowała zaciekłemu, wstrętnemu konkurentowi, bądź co bądź, niepozbawionego wad mężczyzny, któremu solennie przyrzekała miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Ale nie pomoc w pozbywaniu się nieproszonych gości. Eliminowanie zabójczych intruzów? W każdym razie szykujcie się na prawdziwie oblężoną twierdzę w „dziurze zabitej dechami”.

Nihilizm, brutalizm, dekadentyzm, izolacjonizm - „Kevin sam w domu” dla dorosłych:) Wiekopomne dzieło „Rewolwerowca Dzikiego Zachodu” Sama Peckinpaha. Dzieło wyklęte przez strażników kręgosłupów moralnych, które chyba nigdy nie straci na aktualności. Krwawy spór terytorialny, ale też konflikt wartości, odmiennych podejść do życia ludzkiego, innych pomysłów na wymiar sprawiedliwości. Męskie kino bez zahamowań? Na pewno pierwszorzędny popis artystycznych umiejętności Krwawego Sama i „jego dzikiej bandy” niedysponującej dużym zapleczem finansowym. Imponująca intensyfikacja pożądanie niewygodnych emocji! „Nędzne psy” w amoku... Polecam najmocniej.

środa, 19 czerwca 2024

Zakupy

 
A jeśli chodzi o ostatnio nabyta pozycje książkowe... Zachęcona makabrycznymi przygodami Piotra Langera (powieści „Langer” i „Paderborn” - w przygotowaniu serialowa wersja, produkcja oryginalna SkyShowtime Polska, której uwolnienie wstępnie zaplanowano na rok 2025) i z pełną świadomością, że to „trochę” inne klimaty, zaopatrzyłam się w pierwsze trzy tomy długiego literackiego cyklu, w którym Sadysta z Mokotowa gościł najsampierw, bestsellerowej serii z nieprzebierającą w słowach prawniczką Joanną Chyłką. Z kolei do zakupu „Wielkich kłamstewek” Liane Moriarty „namówił mnie” serial Davida E. Kelleya z lat 2017-2019, podobno dość luźno oparty na tej głośnej powieści. Niezmiernie ciekawi mnie też legendarny potwór w interpretacji Chiny Miéville'a, pachnący horrorem lovecraftowskim utwór pt. „Kraken” oraz kontrowersyjny esej Michela Houellebecqa o wspomnianym już mistrzu literatury grozy. Poza tym najwyższy czas nadrobić biografię innego mistrza horroru, docenione przez wielu jego czytelników dziełko Lisy Rogak. I coś tam jeszcze się znalazło;)
 

Alexis Henderson „Dom pożądania”
China Miéville „Kraken”
 Jozef Karika „Głód”
Jack London „Kaftan bezpieczeństwa. Włóczęga pośród gwiazd”
Herbert George Wells „Wyspa wariatów”
Lisa Rogak „Życie i czasy Stephena Kinga”
 

 
Michel Houellebecq „H.P. Lovecraft. Przeciw światu, przeciw życiu”
Liane Moriarty „Wielkie kłamstewka”
Pip Drysdale „Niedzielna dziewczyna”
Remigiusz Mróz „Kasacja”
Remigiusz Mróz „Zaginięcie”
Remigiusz Mróz „Rewizja”

poniedziałek, 17 czerwca 2024

Klaudia Muniak „Pod dachem z mordercą”

 
W Krakowie grasuje seryjny porywacz i potencjalny morderca, a głównym podejrzanym jest anestezjolog pracujący w jednym z największych szpitali w mieście, od pięciu lat nieuchwytny doktor Maurycy Soboń, wcześniej mieszkający w okazałym domu w Tomaszowicach z małżonką Olgą i jej bratem Arkadiuszem Siewką, którzy po zniknięciu Krakowskiego Potwora, mimo prześladowań wymierzonych głównie w kobietę, nie zdecydowali się na przeprowadzkę. Znienawidzona przez opinię publiczną życiowa wybranka najpilniej poszukiwanego człowieka w Małopolsce, pracująca zdalnie tłumaczka z wielkim sekretem, jest jedną z nielicznych osób przekonanych, że Maurycy nie popełnił zarzucanych mu czynów. Przeciwnego zdania jest żona jedynej odnalezionej ofiary przebiegłego porywacza, chętnie udzielająca się w mediach, salowa Paulina Malczyk, adresatka złowieszczej wiadomości, wedle powszechnego mniemania, wysłanej przez Sobonia po pierwszym od pięciu lat ataku. Zbrodniarza niestrudzenie poszukiwanego przez komisarza Łukasza Jankowskiego.

Okładka książki. „Pod dachem z mordercą”, Czwarta Strona 2024

Pochodząca z niewielkiej miejscowości nieopodal Dębicy w województwie podkarpackim, absolwentka Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach na kierunku biotechnologii medycznej, z doświadczeniem zawodowym w nanotechnologii (pracowała w firmie nanotechnologicznej w Wielkiej Brytanii, gdzie między innymi zajmowała się rozwijaniem nowoczesnych terapii onkologicznych), okrzyknięta prekursorką thrillera medycznego na polskiej scenie literackiej, autorka choćby takich poczytnych dreszczowców, jak „Terapia” (2021), „Manipulacja” (2022), „Nie zabiłam” (2023) i „Dom obok” (2023) oraz obyczajowej Serii londyńskiej, Klaudia Muniak, w 2024 roku wyszła z kolejną propozycją dla miłośników trzymających w napięciu historii kryminalnych, psychologicznych i medycznych. Wydana przez oficynę Czwarta Strona – w mrocznej okładce zaprojektowanej przez Magdę Bloch i z małym bonusem w postaci wywiadu z autorką – powieść „Pod dachem z mordercą” to typowa dla twórczości pani Muniak mieszanka gatunków, twardo osadzona we współczesnych polskich realiach. Zainspirowana kontrowersyjnymi badaniami (z XX wieku) pewnego amerykańskiego lekarza i biologa opowieść o traumach z dzieciństwa i jej ewentualnych skutkach w dorosłości.

Pod dachem z mordercą” Klaudii Muniak otwiera policyjne przeszukanie podmiejskiej posiadłości szanowanego anestezjologa i jego oddanej małżonki, czołowej narratorki powieści, która w takich okolicznościach dowiaduje się, że miłość jej życia miała mroczniejszy sekret od jej własnego. Rzekomo miała, bo Olga Soboń nie wierzy, że jej empatyczny mąż odpowiada za porwania, do których doszło w stolicy Małopolski. Nawet konfrontacja z kluczowym dowodem w sprawie prowadzonej przez zawziętego komisarza krakowskiej policji, Łukasza Jankowskiego, nie zachwieje pewnością głównej bohaterki „Pod dachem z mordercą” co do niewinności Maurycego. Ponownie spotkamy ją pięć lat później, w tym samym nieskromnym domu w Tomaszowicach, przez cały ten czas dzielonym już tylko z bratem, swego czasu zainspirowanym przez męża Olgi do realizowania się w medycynie. Doktor Arkadiusz Siewka pracuje w tym samym szpitalu, co wciąż poszukiwany Maurycy Soboń - funkcjonującej pod nazwą Epione, ogromnej krakowskiej placówce z poważnie nadszarpniętą reputacją. Rodzeństwo nie wychowywało się razem; Olga już w okresie niemowlęcym została odebrana biologicznym rodzicom i do osiągnięcia pełnoletności nieprzerwanie mieszkała w domu dziecka, natomiast Arek spędził aż siedem lat w domu pełnym przemocy i w odróżnieniu od siostry został zaadoptowany przez ludzi, którzy nie szczędzili mu miłości. Autorka nie zagłębia się w szczegóły, ale nie pozostawia wątpliwości, że najmniej lubiani – właściwie to wcale – mieszkańcy wsi Tomaszowice, należą do oburzająco licznej grupy ludzi ciężko doświadczonych w dzieciństwie/młodości. Klaudia Muniak pochyla się więc nad tymi, którzy w tak zwanym cywilizowanym społeczeństwie, w dobie mediów społecznościowych, nierzadko znajdują mniejsze współczucie od zaniedbywanych, okrutnie traktowanych zwierząt. Podobnie osoby z niepełnosprawnościami i ich opiekunowie – niemedialne ofiary bezdusznego systemu, konsekwentnie odzierane z godności, skazane na życie w skrajnym ubóstwie przez teoretycznych wybrańców narodu polskiego, za milczącym przyzwoleniem środowiska dziennikarskiego – niewidzialni dla większości, ale niewątpliwie dostrzegani przez powieściopisarkę, której najwyraźniej nie umknęła też dzisiejsza forma „polowania na czarownice”. W jej całkiem emocjonującym thrillerze psychologicznym „Pod dachem z mordercą” pada takie oto stwierdzenie: „żyjemy przecież w kraju, w którym obowiązuje domniemanie niewinności” (art. 42 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej). Obowiązuje tak samo jak konstytucyjna równość wobec prawa – w sensie formalnym, ale nie praktycznym (tzw. martwa litera, martwe przepisy, martwe prawo). I nawet nie trzeba wychodzić z domu, by się o tym przekonać; wystarczy przejrzeć komentarze internautów do dowolnej nagłośnionej sprawy kryminalnej i oczywiście zapoznać się ze stanowiskiem dziennikarzy, rzadko - jeśli w ogóle - powstrzymujących się przed wskazywaniem winnego do zapadnięcia prawomocnego wyroku. Ba! Najczęściej nie trzeba nawet czekać do zakończenia czynności służb na miejscu zdarzenia, żeby poznać „prawdopodobnego/potencjalnego/domniemanego sprawcę, ewentualnie sprawczynię, sprawców”. Podobnie było z Maurycym Soboniem, głównym, a właściwie jedynym podejrzanym w sprawie zaginięć trzech kobiet i jednego mężczyzny (odnalezionego w dalece gorszym i najpewniej nieodwracalnym stanie zdrowotnym). Tym razem nazwisko „potwora” zostało ujawnione przez organy ścigania, ale dziennikarze zrobili wszystko, co w ich mocy, by rozkręcić ten radosny festiwal nienawiści. Dając przecież „oskarżonej” możliwość obrony, wytłumaczenia się na wizji ze zbrodni popełnionych przez jej męża. Bo tak to już jest w tej naszej oświeconej epoce, że część winy spada na bliskich faktycznych i rzekomych sprawców. A skoro jest wina, to musi być i kara. Tym razem dla będącej poza wszelkimi podejrzeniami (a przynajmniej niepodejrzewanej przez policję), Olgi Soboń. Niby nielegalne (znowu martwa litera) uprzykrzanie życia małżonce zbiegłego przestępcy.

Materiał promocyjny. „Pod dachem z mordercą”, Czwarta Strona 2024

Niestety prawda jest taka, że jednostka zawsze pozostaje bezbronna wobec systemu.”

Karuzela nazwisk w głowie jednostki społecznie napiętnowanej. Sprytna narracja, przemyślana struktura hipotetycznego serial killer thriller Klaudii Muniak – wymowne wtrącenia w umowną relację Olgi Soboń; efektywne dodatki, ciekawie korespondujące z główną osią akcji. W utworze „Pod dachem z mordercą” do sprawdzonych motywów fabularnych polska mistrzyni thrillera medycznego dodaje przynajmniej jeden niepospolity wątek. Od dawna fascynujący ją temat – ale nie aż tak jak najbardziej zagadkową postać „Pod dachem z mordercą” - którego, pomimo usilnych starań, nie zdołała wpleść w splątane losy bohaterów jej wcześniej wydanych powieściowych thrillerów, poprzedniczek i poprzedników Olgi Soboń. Narratorki od samego początku sygnalizującej, że w przeszłości dopuściła się jakiegoś czynu karalnego. Sekret dzielony z niejaką Kaśką, niegdysiejszą najlepszą przyjaciółką, po której Oldze został tylko ulubiony wisior; krzyż, z którym główna bohaterka „Pod dachem z mordercą” nigdy się nie rozstaje. Przez wszystkie ta lata małżonka cenionego lekarza spodziewała się wizyty policji, ale nigdy przez myśl jej nie przeszło, że niepożądane zainteresowanie organów ścigania prędzej wzbudzi jej troskliwy mąż. Wygląda na to, że tylko jedna osoba na calutkim świecie zna największą tajemnicę Olgi i nie jest to ani Maurycy, ani Arek, ani obecna najlepsza (jedyna) przyjaciółka: pielęgniarka z Epione imieniem Dagmara. Państwo Soboń kiedyś chyba brylowali w towarzystwie, ale jak to zwykle w tego typu sytuacjach bywa, niemal wszyscy znajomi odcięli się od nich na ostrym zakręcie życia. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, a w przypadku Olgi ten niezawodny test zdały tylko dwie osoby: Dagmara i Arek. Niemniej po pięciu latach bezowocnych poszukiwań Maurycego Sobonia, jego znowu atakowana małżonka mimowolnie traci zaufanie także do tej dwójki. Po ogłoszeniu „powrotu potwora” - po zniknięciu niedoszłej(?) pacjentki Epione, przypuszczalnie na terenie tego pechowego szpitala albo w jakiś sposób zamieszanego w serię porwań w stolicy województwa małopolskiego i po sensacyjnym obwieszczeniu Pauliny Malczyk (liścik od sprawcy o treści „wróciłem”) - gniew „praworządnych obywateli” ponownie skupia się na tłumaczce z Tomaszowic. Współczesna trędowata pod ostrzałem wrogich i ciekawskich spojrzeń. Do tego niewybredne komentarze w mediach społecznościowych, podłe insynuacje i jednostronne, skrajnie nieobiektywne reportaże w mediach tradycyjnych (wymienianych z faktycznych nazw), krzykliwe nagłówki w prasie o seryjnym sprawcy Soboniu (już nie potencjalnym, choć policyjne śledztwo jeszcze jest w toku – nie tylko nie ma prawomocnego wyroku, nie ma nawet aktu oskarżenia sporządzonego przez prokuraturę). I wreszcie bazgranie po drzwiach frontowych. Szkarłatne litery na prywatnej posesji „czarownicy”. Ochrona własności prywatnej w Polsce to kolejna fikcja (dobrze, jakieś tam drobne zadośćuczynienie, jak się poszkodowany obywatel najpierw wykosztuje, uzyskać można), o czym Olga Soboń przekonała się już na własnej skórze, dlatego pierwszy wstrętny napis zostawiony po wznowieniu medialnej nagonki na „potwora Sobonia”, zamierza po prostu usunąć. Potem pożałuje, że nie pomyślała o zrobieniu zdjęcia – tak dla pewności, że nie traci zmysłów – ale niekoniecznie będzie sobie wyrzucać, że nie uznawała za stosowne wtajemniczyć w sprawę choćby znajomego policjanta, komisarza Łukasza Jankowskiego, który wprawdzie nie podziela jej głębokiej wiary w niewinność Maurycego Sobonia, ale... To pobożne życzenia Olgi czy w twardym pancerzu prowadzącego oficjalne śledztwo w sprawie pewnych porwań i przypuszczalnych zabójstw pierwszego stopnia, nareszcie pojawiły się małe pęknięcia? Komisarz Jankowski zaczyna wątpić w winę Maurycego czy jak poprzednio, próbuje wzbudzić zaufanie najbliższej osoby podejrzanego, w nadziei na wyciągnięcie zeń interesujących go informacji? Olga zarzeka się, że nic nie wie o porwaniach przypisywanych jej mężowi, ale Jankowski nie musi przecież być tak ufny jak czytelnicy:) - chcę przez to powiedzieć, że nic nie wskazuje na to, by przewodnia postać „Pod dachem z mordercą” w tej konkretnej sprawie coś istotnego przez światem ukrywała – poza tym może prowadzić bardziej zuchwałą grę. Skorumpowany glina? Paranoja gnębionej obywatelki... Obywatelki pamiętającej choćby sprawy panów Tomasza Komendy i Igora Stachowiaka.

Powieść, która ujęła mnie brutalną szczerością, niemodnym(?) nielukrowaniem rzeczywistości, w której tak naprawdę wszyscy żyjemy. Nieprzewidywalny thriller psychologiczny z wyrazistymi postaciami, ale już mniej wyrazistym klimatem. Przydałoby się zagęścić atmosferę zaszczucia, pograć samą aurą panującą w smutnym domu bohaterki prześladowanej i jej czysto subiektywnymi odczuciami. Ale już nie czepiajmy się szczegółów – czytajmy „Pod dachem z mordercą Klaudii Muniak:) Bo w tej książce jest prawda, czyli towar deficytowy w dzisiejszych czasach.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu


sobota, 15 czerwca 2024

„Stolik kawowy” (2022)

 
Jesús i María przybywają do sklepu meblowego wraz ze swoim nowo narodzonym synem Cayetano 'Cayetanínem'. Mężczyzna jest zdecydowany na zakup stolika kawowego, a sprzedawca zachwala nieprzyzwoicie drogi okaz z blatem podobno wykonanym z niezniszczalnego szkła. María nie ukrywa, że nie chce widzieć w swoim mieszkaniu takiego szkaradzieństwa i choć w ich małżeństwie zwykle dzieje się wola jej, w sprawie kawowego stolika Jesús jest nieugięty. Kupuje tandetny mebel, a po samodzielnym zataszczeniu go do mieszkania na wyższym piętrze budynku wielorodzinnego z ciasną klatką schodową, niezwłocznie przystępuje do montażu. Zagniewana María rozpoczyna przygotowania do wizyty brata Jesúsa i jego oburzająco młodej partnerki. Kobieta rusza na zakupy, zostawiając dziecko pod opieką zaaferowanego przeklętym stolikiem kawowym małżonka. Kiedy chłopcy zostają sami cała uwaga starszego skupia się na młodszym, aż tu nagle niezniszczalne szkło pęka...

Plakat filmu. „La mesita del comedor” 2022, Alhena Production, Apocalipsis Producciones, S.L, La Charito Films

Jeden z najczęściej nagradzanych filmów gatunkowych w 2023 roku (przeszło czterdziestokrotny laureat na festiwalach). Hiszpańska makabreska gorąco rekomendowana przez Stephena Kinga, któremu z kolei tę pozycję polecił wielokrotny adaptator filmowy jego literackich utworów Mick Garris (m.in. „Jazda na kuli” 2004 i „Desperacja” 2006 oraz miniseriale „Bastion” 1994, „Lśnienie” 1997, „Worek kości” 2011). Bezlitosna propozycja współreżysera „Zabójczego Boga” (2017), Caye Casasa, zdeklarowanego miłośnika kina gatunkowego – a wśród jego ulubieńców kultowe „Czy zabiłbyś dziecko?” Narciso Ibáñeza Serradora, pierwsze przeniesienie na ekran powieści „El juego de los niños” Juana José Plansa – który po prostu chciał pokazać jak drastycznie jedna sekunda może zmienić życie każdego z nas. Scenariusz „Stolika kawowego” (oryg. „La mesita del comedor”, międzynarodowy: „The Coffee Table”) napisał z Cristiną Borobią, z którą niejednokrotnie pracował już wcześniej (choćby przy wspomnianym „Zabójczym Bogu”, shortach „Nada S.A.” z 2014 roku i wypuszczonym trzy lata później „RIP”, potem wcielonego do antologii filmowej „Asylum: Twisted Horror and Fantasy Tales” 2020), a na główną lokalizację produkcji wybrał mieszkanie przyjaciela w mieście Terrassa w środkowo-wschodniej Katalonii. Zdjęcia główne trwały tylko dziesięć dni. Światowa premiera szokującej opowieści Caye Casasa o kruchości życia, o przerażająco realnym doświadczeniu piekła, odbyła się w listopadzie 2022 roku na Tallinn Black Nights Film Festival 2022, a polska w październiku 2023: w ramach Splat!FilmFest – International Fantastic Film Festival.

Co mnie najbardziej przeraża?” - takie pytanie zadał sobie hiszpański filmowiec, szukający pomysłu na wyróżniającą się historię. Caye Casas kocha kino gatunkowe, ale jako widz nader rzadko doświadcza najczystszego strachu. Może dlatego, że nie boi się zombie, duchów i innych potworów, tylko ślepego losu. Gęsto zaminowanej ścieżki życia każdego człowieka. Jeden krok może zmienić wszystko – w mgnieniu oka przenieść nawet najszczęśliwszego wędrowca do rzeczywistości prawdopodobnie gorszej od królestwa Lucyfera. Piekło jest na ziemi. Nie licząc prologu, centralne postacie celowo niewinnie zatytułowanego, wstrząsającego thrillera psychologicznego fana legendarnego „Czy zabiłbyś dziecko?” Narciso Ibáñeza Serradora, kojarzonego między innymi z „Głową do wycierania” Davida Lyncha, miażdżącego „Stolika kawowego, Maríę i Jesúsa (perfekcyjne kreacje Estefaníi de los Santos oraz Davida Pareji, który wystąpił też w „Zabójczym Bogu” Caye Casasa i Alberta Pintó) najpierw znajdujemy w opustoszałym sklepie meblowym, gdzie właśnie odbywa się tradycyjne kuszenie klienta. Albo bardzo podatnego na manipulację, albo tak zdeterminowanego, aby wreszcie postawić na swoim, choć raz wykazać się asertywnością w związku małżeńskim, lub tak bardzo oczarowanego wychwalanym przez sprzedawcę produktem, że niesłyszącego tego, co my i jego oburzona małżonka. Krzykliwe nabijanie w butelkę świeżo upieczonego ojca nieszczęsnego Cayetanína, skrzywdzonego przez Maríę imieniem, które zdaniem Jesúsa idealnie pasuje do faszystowskiego torreadora. Ech, te jego niestosowne, niepoprawne politycznie komentarze... Wracając do paskudnego stolika (bez żalu podarowanego reżyserowi przez znajomego kolekcjonera antyków, który nawet nie próbował go sprzedać, bo kto by chciał płacić za takiego brzydala?) w okazyjnej cenie, znacznie przekraczającej możliwości finansowe samego naganiacza, zarzekającego się, że to szwedzki produkt z najwyższej półki. Wymyślne nogi – dwie bliźniacze figury kobiet z kręgosłupami wygiętymi do tyłu – i rzekomo nietłukący się szklany blat. Ekskluzywny towar dla naiwnych. Wierutne bzdury bezkrytycznie przyjmowane przez dojrzałego mężczyznę, który przecież nie wychował się w buszu. Już María powie do słuchu temu bajkopisarzowi wciskającemu im jakąś chińską tandetę, którą musiała wyceniać osoba niewidoma. W każdym razie to rozbój w biały dzień, a ten kretyn, jej mąż, widać nie może się doczekać, aż oszust ogołoci go ze wszystkich oszczędności. María ma dość – wychodzi i zabiera ze sobą numer jeden na jej liście ukochanych osób, wyjątkowo długo spokojnego Cayetanínka. Pierwsze zderzenie z irracjonalnym światem dorosłych? Gdyby był nieco starszy, pewnie miałby niezły ubaw z tatusia, ale niestety całe to zamieszanie ze stolikiem kawowym, ta kompromitująca akcja w miejskiej dżungli, odbyła się w najgorszym z możliwych okresów życia słodkiego dzieciątka Jesúsa i Maríi . Krwawa klęska męża, który zdobył się na drobny akt nieposłuszeństwa w długoletnim pożyciu małżeńskim. Fatalne wyjście spod pantofla. Druzgocące!

Materiał promocyjny. „La mesita del comedor” 2022, Alhena Production, Apocalipsis Producciones, S.L, La Charito Films

Czarnej komedii ciąg dalszy na klaustrofobicznej klatce schodowej wysokiego budynku mieszkalnego gdzieś w Katalonii. Antybohater domu i jego ośmiotysięcznik. Heroiczna wspinaczka z nieporęcznym bagażem, pocenie się wielce zadowolonego konsumenta. Straceńcza wyprawa z jedną nieprzewidzianą przeszkodą. Zauroczona trzynastolatka z sąsiedztwa. Zmyślony romans młodej szantażystki, zupełnie nieporuszonej najnowszą ekscytującą nowiną na osiedlu, czyli długo wyczekiwaną wieścią o narodzinach pierwszego dziecka czołowych obywateli ciasnego świata przedstawionego w „Stoliku kawowym” Caye Casasa. Ostatnia partia humorystyczna – premedytacja reżysera i współscenarzysty, przemyślane przygotowywanie odpowiedniego podłoża pod nokautujące uderzenie w zwyczajnym rodzinnym gniazdku; usypianie czujności widza, rozluźnienie wzmacniające eksplozję skrajnie nieprzyjemnych (strułam się) emocji – rozegra się w w jednym z dwóch wykończonych pomieszczeń w niedawno odziedziczonym mieszkaniu. W saloniku w całości urządzonym przez Maríę, niemającą wątpliwości, że nowy zakup Jesúsa okrutnie oszpeci jej gustowną robotę. I proszę, pasuje jak pięść do nosa! Mężczyzna wie, że żona tylko czeka na jakąś żenującą wpadkę w związku ze znienawidzonym od pierwszej wejrzenia stolikiem kawowym, na najmniejszy pretekst do rozkosznego wbijania szpilek – aż do grobowej deski – w niezłomnego konsumenta. No to patrz wiedźmo, jak prawdziwy mężczyzna zdobywa brakującą śrubkę! Apodyktyczna gospodyni zaszachowana i w popłochu ucieka z pola bitwy. Pewnie myślała, że zetrze mu z twarzy uśmiech samozadowolenia, po raz pierwszy zostawiając go samego z Cayetano. Matka podejrzewa, że ojciec nie chciał tego maleństwa, ale grubo się myli, czy tam niepotrzebnie zamartwia niedostatecznym zaangażowaniem męża w to wielkie przedsięwzięcie zwane rodzicielstwem. W końcu tylko płacz syna jest w stanie odciągnąć Jesúsa od tego cholernego stolika. Bezapelacyjnie najgorszego zakupu w całym jego życiu. Jesteśmy w przedpokoju, gdy zapada mrożąca krew w żyłach cisza. Dławiący strach zatrzymany w kadrze i przysięgam że w tym momencie ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę to powrót do pomieszczania z koszmarnym stolikiem kawowym. Wędrówka kamery, której z pewnością nigdy nie zapomnę. Niemiłosiernie, albo miłosiernie (nie jestem pewna), dłużąca się przeprawa przez krótki korytarz - na autentycznie roztrzęsionych nogach prosto do piekła. Mount Everest suspensu. Myślałam, że przygotowałam się na najgorsze, ale to... Chore. Szkarłatna proza życia. Z niegrzecznej marriage comedy w „Funny Games” Michaela Hanekego. Inna tematyka, podobny standard domu (ekstremalny dyskomfort), niebezpiecznie zbliżony stan emocjonalny. Konflikt imperatywów: wewnętrzny nakaz ucieczki zderza się z przymusem zostania w tym szalenie depresyjnym świecie. Okropnie prawdziwym świecie. Rozpacz doprowadzająca do obłędu przy wesołym akompaniamencie. Porażające kontrasty – ścieżka dźwiękowa jakby kpiąca sobie z udręki jednostki, sadystyczne melodie w splamionym krwią mieszkaniu. Rozszczebiotane towarzystwo nieświadome koszmaru czekającego za drzwiami. Salwy śmiechu, błahe rozmówki i poważne wyznania. Gratulują, chwalą, podziwiają w błogiej nieznajomości stanu faktycznego. Myślę, że można to też odczytywać metaforycznie - życie toczące się jak gdyby nigdy nic, gdy czyiś świat właśnie się rozpadł. Depersonalizacja widza, poczucie odrealnienia niezaangażowanego „biesiadnika”, podzielane przez „niewidzialnych obserwatorów” rodzinnej kolacji. A przynajmniej przeze mnie, wstrząśniętą i zmieszaną odkrywczynię największego sekretu w małżeństwie Maríi i Jesúsa. Jedni nazwą to słabością charakteru, inni po prostu tchórzostwem, a jeszcze inni szaleństwem. Postradanie rozumu przez człowieka z zabandażowaną dłonią. Dziwnie zachowującego się męża, brata i szwagra. Ugłaskana Maria, „pedofil” Carlos i jego osiemnastoletnia partnerka Cristina niezdrowy wygląd i nietypowe milczenie Jesúsa początkowo przypisują głównie wypadkowi z „kuloodporną” szybą (nieukradkowe pozbywanie się odłamka szkła, mięsiste ujęcie w realistycznie pobrudzonym pokoju, tj. przekonująca imitacja krwi). Carlos co prawda podejrzewa, że kryje się za tym coś więcej, ale tylko dlatego, że swego czasu został wtajemniczony w sprawę młodocianej femme fatale, do niedawna największy problem jego niezaradnego braciszka. Teraz Jesús oddałby niemal wszystko (z wyjątkiem jego numeru jeden na liście ukochanych osób) – w pierwszej kolejności tej wstrętny stolik kawowy! - za odzyskanie tamtych zmartwień. Wkrótce zabójcza prawda wyjdzie na jaw, w końcu ktoś zajrzy pod fotel... Pozostaje czekać.

Nikczemna produkcja hiszpańska solidnie oparta na suspensie. Kasandryczna opowieść artysty bezkompromisowego. Satyryczny thriller psychologiczny, który rozsmarował mnie po podłodze. Łajdacki „Stolik kawowy” Caye Casasa, obsypany nagrodami gwałciciel umysłów, który zostawił sobie asa w rękawie (autor wymyślił mocniejsze zakończenie, ale zabrakło pieniędzy na jego realizację, pozostaje więc z nadzieją na stworzenie bogatszego remake'u). Przerażająco prawdopodobna tragedia rodzinna, emocjonalna wyżymaczka, bestia niebiorąca jeńców, więc zastanówcie się porządnie, czy jesteście na nią gotowi. Sponiewiera i zostawi. Sztos!

czwartek, 13 czerwca 2024

Robert Silverberg „W dół do ziemi”

 
Rok 2248. Ziemianin Edmund Gunderson był administratorem okręgu na skolonizowanym globie Świat Holmana, pracownikiem Kompanii, która po latach bezrozumnej eksploatacji z własnej nieprzymuszonej woli zwróciła niepodległość planecie z dwiema inteligentnymi formami życia i zaakceptowała nową nazwę – Belzagor – nadaną przez dominujący gatunek w tym zakątku wszechświata: mających własny język i system wierzeń, trawożernych nildorów z wyglądu przypominających ziemskie słonie. Łagodne stworzenia onegdaj bezlitośnie wykorzystywane przez ludzi, w przeciwieństwie do drugorzędnego gatunku inteligentnego na Belzagorze, mięsożernych sulidorów: dwunożne stworzenia uznane za zdecydowanie bardziej skłonne do przemocy od nildorów. Po zrzeczeniu się wszelkich praw do tego świata przez przybyszów z Błękitnej Planety, ogromna większość kolonizatorów wyniosła się z Belzagoru, a wśród nich Edmund Gunderson, człowiek, który zawsze postrzegał nildorów i sulidorów jako zwykłe zwierzęta, istoty bynajmniej równe Homo sapiens. Po ośmiu latach duchowej udręki na Ziemi, dawny pracownik Kompanii, zdecydował się na wyprawę do Krainy Mgieł, królestwa sulidorów, gdzie odbywa się najbardziej tajemniczy z obrzędów odprawianych na Belzagorze. Góra Ponownych Narodzin, Góra Odrodzenia w przekonaniu Gundersona jest jego jedyną szansą na oczyszczenie duszy.

Okładka książki. „W dół do ziemi”, Vesper 2024

W 1969 roku poczytny amerykański powieściopisarz kojarzony głównie z fantastyką naukową, Robert Silverberg, zorganizował sobie wyprawę po parkach przyrodniczych w Kenii i Tanzanii. Pewnej nocy, przeglądając „Biblię Gedeonitów”, zwrócił uwagę na fragment Księgi Koheleta o „sile życiowej zwierząt zstępującej w dół, do ziemi”. To krótkie zdanie skłoniło go do głębszych rozmyślań nad zwierzęcą naturą stworzeń z zachwytem oglądanych w Afryce, które zaowocowały obiecującym pomysłem na kolejną powieść scence fiction. Coś w duchu Rudyarda Kiplinga i przede wszystkim Josepha Conrada, ze wskazaniem na jego wybitne „Jądro ciemności” (oryg. „Heart of Darkness”) pierwotnie wydane w 1899 roku. Z zapałem przystąpił do pracy nad swoim „W dół do ziemi” (oryg. „Downward to the Earth”), ale po pewnym czasie znielubił tę opowieść. Chciał złożyć należny hołd mrocznej historii Conrada, co zaakcentował nazwiskiem najbardziej nieobliczalnego Ziemianina zamieszkałego na wymyślonej przez niego planecie – legendarny handlarz kością słoniową, charyzmatyczny człowiek z kompleksem Boga swego czasu przebywający w tak zwanym Wolnym Państwie Konga spiritus movens Jeffa Kurtza osiadłego na Bezagorze. Jeszcze przed ukończeniem „W dół do ziemi” Robert Silverberg nabrał pewności, że nie jest w stanie postawić wymarzonego literackiego pomnika Josephowi Conradowi i jego „Jądru ciemności”, bez entuzjazmu dociągnął więc tę, w swoim ówczesnym mniemaniu, żenująco sztampową historyjkę do niesatysfakcjonującego końca. I sprzedał tekst „Galaxy Science Fiction”, wydawanemu od 1950 do 1980 roku amerykańskiemu magazynowi (z którym Silverberg w tamtym czasie współpracował) na łamach którego „Downward to the Earth” ukazał się jeszcze w 1969 roku w czterech odcinkach (pierwsza publikacja). W formie książkowej niniejszy utwór Silverberga jest wydawany od roku 1970 – wielokrotnie wznawiane, także w Polsce, uniwersalne dzieło w 1971 roku nominowane do Locus Award i w końcu pokochane również przez jego twórcę.

Druga powieść Roberta Silverberga wydana nakładem oficyny Vesper – po „Panu Ciemności” (oryg. „Lord of Darkness”) i równolegle z „Księgą czaszek” (oryg. „The Book of Skulls”, a w najbliższych planach „Człowiek w labiryncie” (oryg. „The Man in the Maze”) - która tak naprawdę zaczęła od prezentacji mniejszej próbki twórczości (opowiadanie) tego giganta literatury science fiction w premierowej edycji polskojęzycznej antologii „The Madness of Cthulhu” (pol. „Szaleństwo Cthulhu”). „W dół do ziemi” w ofercie wydawnictwa Vesper pojawiło się w maju 2024 roku; edycja w twardej oprawie fantazyjnie - wprost przepięknie! - ozdobionej dwustronnie przez Dawida Boldysa i w starannym tłumaczeniu Ireny Lipińskiej. Z przedmową Roberta Silverberga z 2011 roku i posłowiem Krzysztofa Sokołowskiego. „W dół do ziemi” powstawało jako hołd dla książki, która wywarła ogromny wpływ na urodzonego na nowojorskim Brooklynie Grand Master SF (The Damon Knight Memorial Grand Master Award, dożywotnie wyróżnienie przyzwane przez Science Fiction and Fantasy Writers Association żyjącym autorkom i autorom specjalizującym się w fantasy i/lub science fiction, które do roku 2024 otrzymało czterdzieści osób, a Silverberg dołączył do tego szacownego grona w 2004 roku). Arcydzieła literatury światowej spłodzonego przez Josepha Conrada, a przez późniejszego stwórcę Belzagoru po raz pierwszy przeczytanego w szesnastym roku życia. Poszukiwanie transcendencji na nierodzimej planecie. Magiczna wędrówka grzesznego człowieka do Ziemi Nieobiecanej. Edmunda Gundersona poznajemy w trakcie drugiego pobytu w globalnym domu nildorów i sulidorów, fascynujących gatunków wymyślonych przez Silverberga. Niegdysiejszy zarządca okręgu w nieudanym kolonizacyjnym projekcie ludzkości, operacji wszczętej przez tajemniczą Kompanię (ponadnarodowe konsorcjum?), która z jakiegoś nieznanego Gundersonowi po latach radosnej, niczym niezakłócanej ekspansji zakończyła się abdykacją Ziemian. Masowym odwrotem inwazyjnego gatunku obcego, samozwańczych właścicieli planety, którą nazwali Światem Holmana. Po zrzeczeniu się rzekomej władzy nad tą niezwykle bogatą w zasoby naturalne planetą przez podobno - wedle tamtejszej mitologii - jedyny gatunek na Ziemi posiadający g'rakh (z nildorskiego na nasze: dusza) prawowici „władcy” nadali jej nazwę Belzagor. Słoniopodobne przedstawiciele najinteligentniejszego gatunku na tej cudownej planecie, zielone i różowo-szare olbrzymy niemającej nic przeciwko dzieleniu przestrzeni z Ziemianami. Roślinożerne nildory, które ku zaskoczeniu naszego przewodnika po oszałamiającym świecie przedstawionym w „W dół do ziemi” Roberta Silverberga, w 2248 roku, parę lat po podpisaniu deklaracji niepodległości Belzagoru, nadal dają się wysługiwać przybyszom z Błękitnej Planety. Ze wstępnych obserwacji Edmunda Gundersona wynika jednak, że ich pozycja znacznie się umocniła, co najwyraźniej odbyło się kosztem sulidorów, drugorzędnego gatunku inteligentnych, mięsożernych stworzeń żyjących w zagadkowej, chłodnej komitywie z teoretycznie dużo łagodniej usposobionymi nildorami. Zmiana służby (dobrowolni niewolnicy?) niewielkiej populacji ludzkiej na Belzagorze. I bogatych turystów, w większości zapewne niemile zaskoczonych standardem usług świadczonych przez połączone siły Homo sapiens, nildorów i sulidorów. Niedochodowy interes, z wyjątkiem przewodnika i zarazem dyrektora jedynego i drastycznie zaniedbanego hotelu na Belzagorze, dobrze znanego głównemu bohaterowi „W dół do ziemi” Vana Benekera.

Okładka książki. „Downward to the Earth”, Nelson Doubleday, Inc. 1970

Czym staje się człowiek, jeśli inteligentne, samodzielne stworzenie traktuje jak bydlę?”

Co tak naprawdę przywiodło administratora okręgu z okresu kolonialnego Świata Holmana/Belzagoru na oficjalnie niepodległą planetę nildorów? Żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy i przemożna potrzeba zadośćuczynienia za krzywdy wymierzone rdzennym mieszkańcom tego szczęśliwie niezabetonowanego (przez najeźdźców z kosmosu) globu? A może przysłowiowy pierwszy stopień do piekła? Pokuta czy ciekawość: co napędza czterdziestoparoletniego Edmunda Gundersona? Później będzie się zarzekał, że na Belzagor sprowadziło go przede wszystkim pragnienie oczyszczenia swej ohydnie splamionej duszy, że nie był w stanie dłużej funkcjonować z tak potężnymi wyrzutami sumienia, rozdzierającym poczuciem winy, które dopadło go dopiero po powrocie na Ziemię. Przyzna, że było w tym też trochę ciekawości, ale w tej mieszance motywów odkupienie win, wymazanie grzechów według niego było nieproporcjonalnie większe. Przyzna też, że Belzagor nim zawładnął, że jak wielu innych został opętany przez tajemne siły nierozerwalnie związane z tą „rajską wyspą”. Cokolwiek skłoniło go do powrotu, na mnie Gunderson na samym początku wywarł dość niekorzystne wrażenie. Niechcący udowodnił, że nie zmienił zdania na temat nildorów, że niezmiennie patrzy z góry na te „ogromne cielska” z długimi trąbami, wypróżniające się i kopulujące gdzie popadnie, prymitywne formy życia naiwnie uważające się za co najmniej równych Homo sapiens. Robert Silverberg w moim odczuciu, mniej czy bardziej świadomie, w „W dół do ziemi” uchwycił istotę rodzaju ludzkiego. Esencję człowieczeństwa... jądro ciemności. Zuchwała pewność siebie połączona z lekceważeniem innych gatunków, całkowite przekonanie, że człowiek jest pępkiem już nie tylko świata, ale i wszechświata. Doskonale obrazuje to rozmowa Gundersona o słoniach z jego drogim towarzyszem podróży, nildorem Srin'gaharem, według mnie wyższej formy życia od pielęgnującego urazy, nieskorego do przebaczania, niemiłującego bliźniego swego i tym bardziej brata mniejszego, małostkowego i niesamowicie agresywnego, ziemskiego gatunku bardzo młodego. Niby wiedzącego, że życie na Ziemi nie zaczęło się wraz z nim, i że ewentualny koniec ludzkości nie będzie oznaczał końca istnienia na tej straszliwie okaleczonej planecie (czego nie można już powiedzieć choćby o owadach), ale na co dzień jakby o tym zapominającego. Zachowującego się jak... cóż, zupełnie jak Edmund Gunderson na początku swej duchowej wyprawy. Uznanie nildorów za gatunek inteligentny odbiera jak osobistą obrazę, policzek wymierzony jedynym istotom w dotąd odkrytym (do roku 2248) wszechświecie zdolnym do tworzenia i rozwijania cywilizacji, a na sugestię nieświadomego dzielenia (że niby jeszcze nieodkrytego przez omnipotentną ludzkość? Niemożliwe) Ziemi z jakimś innym inteligentnym gatunkiem reaguje pustym śmiechem. Nawet na potrzeby dyskusji nie jest w stanie poczynić takiego - bluźnierczego? - założenia. Dopuścić do siebie myśl, że słonie mają dusze i sekretny dla człowieka, nieprymitywny język? To zadanie go przerasta, ale jak można się tego spodziewać, wszystko zmieni pasjonująca podróż w większości na grzbiecie Srin'gahara, imponującego mądrością życiową i inteligencją emocjonalną, niekoniecznie będącą poza zasięgiem autodestrukcyjnego gatunku ludzkiego. Duchowe przeżycie także dla czytelnika (a przynajmniej dla mnie) w baśniowej krainie z atrakcjami jakich, myślę, nie powstydziłby się sam David Cronenberg, mistrz body horroru, który jak wiadomo swój pierwszy tego typu obraz zaprezentuje sześć lat po napisaniu „W dół do ziemi” przez Roberta Silverberga. Nie zapominajmy o Johnie Carpenterze, twórcy ponadczasowego filmowego horroru science fiction (readaptacji noweli Johna W.Campbella oraz remake'u „Istoty z innego świata” w reżyserii Christiana Nyby'ego i Howarda Hawksa) wydanego trzynaście lat po omawianej krótkiej powieści. Wspomnienie „Coś” (1982) i „Dreszczy” (1975) podczas wspaniałego zderzenia z „czarną śmiercią” - alarm wszczęty przez napotkanego sulidora. Miłośnicy podgatunku pewnie docenią też oryginalny „strój” kobiety z podejrzanie zimnym spojrzeniem (femme fatale?) i oczywiście deformacje cielesne drobiazgowo słowami malowane przez człowieka niewiedzącego, co czyni. Jaką bestię na ten świat sprowadza... Eminentne dzieło, które najprawdopodobniej nigdy się nie zestarzeje.

W dół do ziemi” Roberta Silverberga to zjawiskowa powieść o niepierwszym kontakcie. Uwodzicielski spektakl z tradycyjnymi rekwizytami – roboty, statki kosmiczne, miotacze ognia, zaawansowany medyczny sprzęt diagnostyczny – i unikalnymi formami życia. Hipnotyczne przetasowanie wysłużonej tali kart SF. Nieudana kolonizacja zróżnicowanej gatunkowo, wprost olśniewającej planety i przełomowa wędrówka zdesperowanej jednostki. Fantastyczno-naukowa powieść egzystencjalna z elementami body horroru. Ekstatyczna przygoda, wysoka wartość artystyczna i estetyczna, mnogość czytelniczych doświadczeń w niepozornie wyglądającej, cienkiej książeczce. Wybitnej książeczce. Swoją drogą, idealny materiał na wysokobudżetowy film fabularny. Ktoś wie, dlaczego takowy jeszcze nie powstał?

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

 

środa, 12 czerwca 2024

Pięć najbardziej przerażających horrorów o egzorcyzmach [ZESTAWIENIE]

 
Egzorcyzm” z genialnym Russellem Crowe'em. Czy to będzie równie przeklęta produkcja jak legendarny „Egzorcysta” z 1973 roku?

Plakat filmu. „The Exorcism” 2024, Miramax, Outerbanks Entertainment

Filmy o duchach, obrzędach wypędzania diabła z opętanych i egzorcystach toczących nierówną walkę ze złem od lat wywołują w widzach ciarki. Fani tego wyjątkowego gatunku kina grozy już odliczają dni do premiery „Egzorcyzmu”, nowego filmu w reżyserii Joshuy Johna Millera, ze zdobywcą Oscara Russellem Crowe'em w roli głównej.

Egzorcyzm” w kinach już 21 czerwca 2024

Egzorcyzm” to mrożąca krew w żyłach opowieść o popularnym aktorze Anthonym Millerze, który przyjmuje rolę zagrania…. w horrorze, mimo plotek, że nad produkcją wisi klątwa. Wie przy tym, że poprzedni kandydat do roli popełnił samobójstwo. Jednak dla Anthony’ego Millera (Russell Crowe) ma to być nowe otwarcie w karierze i szansa na odbudowanie relacji z dorosłą córką Lee (Ryan Simpkins).

Anthony Miller stara się jak najgłębiej wniknąć w graną postać, co odbije się na jego psychice. Jego córka Lee, przerażona niepokojącym zachowaniem ojca, podejrzewa, że wrócił on do dawnego nałogu. Prawda okazuje się jednak znacznie gorsza. Wszystko wskazuje na to, że został opętany przez demona.
Oprócz Russella w „Egzorcyzmie” zobaczymy również, m. in.: Sama Worthingtona, Adama Goldberga, Samanthę Mathis i Ryan Simpkins.

Kadr z filmu. „The Exorcism” 2024, Miramax, Outerbanks Entertainment

Ciekawostki:
Zdjęcia do „Egzorcyzmu” były kręcone w Wilmington w Karolinie Północnej. Budżet „Egzorcyzmu” wynosił 22 miliony dolarów.
Reżyser Joshua John Miller to syn Jasona Millera, który zagrał księdza Damiena Karrasa w „Egzorcyście” z 1973 roku!
Ojciec nigdy nie wahał się opowiadać mi historii o tym, jak „przeklęty” był ten film – przyznał reżyser w jednym z wywiadów. – Od tego czasu fascynuje mnie fabuła każdego takiego dzieła i zawsze marzyłem o tym, że kiedyś w końcu sam zrealizuję podobny film – dodał.

Dystrybucja w Polsce: Monolith Films.

Zobacz zwiastun:  

 

Przygotowaliśmy dla Was zestawienie pięciu najlepszych horrorów wszech czasów z egzorcyzmami jako tematem przewodnim.

Kadr z filmu. „Prey for the Devil” 2022, Gold Circle Films, Lionsgate Films

Egzorcyzmy siostry Ann”
To pierwszy horror w historii kina, w którym opętanym osobom pomaga zakonnica – egzorcystka (Jacqueline Byers)! Bohaterka „Egzorcyzmów siostry Ann” przebywa w akademii kształcącej egzorcystów w Bostonie, specjalnie powołanej w 2018 roku przez Watykan. Jej zadaniem jest opieka nad niewinnymi ofiarami złych mocy.
Podczas jednej z przerażających sesji, zakonnica doświadcza obecności demona o niesłychanej mocy. Już niebawem okaże się, że jedyną osobą zdolną stawić mu czoła jest właśnie siostra Ann.

Ciekawostki:

Horror wyreżyserował Daniel Stamm – twórca, m. in. dokumentu „Ostatni egzorcyzm”, o którym wspomnimy w dalszej części tekstu.
Twórcy filmu „Egzorcyzmy siostry Ann” mieli pełną świadomość, że w kościele katolickim egzorcyzmów może podjąć się tylko kapłan ze specjalnymi uprawnieniami. Siostra zakonna była wykluczona nawet z asystowania w tych niezwykłych obrzędach.
W połowie III w. pojawiła się specjalnie wyodrębniona grupa duchownych, w skład której wchodziło: 7 diakonów, 46 prezbiterów, 52 egzorcystów, lektorów i ostiariuszy. Już wtedy byli oni pod ścisłą kontrolą biskupów.

Film zobaczysz na Cineman.pl

Egzorcyzmy Emily Rose”

Bohaterką horroru jest Emily Rose (Jennifer Carpenter), która, aby podjąć dalszą naukę w college'u opuszcza swoje rodzinne miasteczko. Pewnego razu, spędzając samotnie wieczór w akademiku doświadcza przerażających halucynacji i traci przytomność.
Kiedy ataki stają się częstsze i bardziej dotkliwe, zagorzała katoliczka Emily, postanawia poddać się egzorcyzmom. Mają być przeprowadzone przez księdza z jej parafii, ojca Richarda Moore'a (Tom Wilkinson). Podczas dokonywania obrzędu wypędzenia mocy nieczystych, dziewczyna umiera, a ksiądz zostaje oskarżony o zaniedbanie i nieumyślne spowodowanie śmierci. Jego sprawą zaczyna zajmować się prawniczka (Laura Linney). Rozpoczyna się walka o życie księdza. Nie jest to łatwe, kiedy po drugiej stronie barykady stoi opryskliwy oskarżyciel i zgorzkniałe społeczeństwo. Wkrótce pani adwokat zaczyna analizować również swoje dotychczasowe życie i wartości towarzyszące jej karierze zawodowej.

Ciekawostki:

Historia Emily Rose bazuje na prawdziwej historii „opętania" niemieckiej dziewczyny Anneliese Michel w 1968 roku. Bezpośrednią inspiracją była książka zatytułowana „Egzorcyzmy Anneliese Michel". Napisała ją dr Felicitas Goodman, antropolog powołana na świadka w procesie jako ekspert w dziedzinie opętania.
Budżet horroru wyniósł aż 19 milionów dolarów.
Jennifer Carpenter, która podobnie jak filmowa bohaterka uczęszczała do szkoły katolickiej, w rozmowie z Dreadcentral.com przyznała, że bardzo poważnie podchodziła do tej roli i starała się zadbać o każdy szczegół.
Oglądałam filmy, na których widać człowieka podczas ataku padaczkowego, żeby móc to odtworzyć – ujawniła w wywiadzie dla „Movie Web" w 2005 roku.

Constantine”

Horror opowiada o Johnie Constantine (Keanu Reeves). Bohater urodził się z niechcianym darem, który stał się jego przekleństwem. Mężczyzna potrafi rozpoznawać tajemnicze istoty, kroczące po ziemi w ludzkich ciałach.
W niebudzących podejrzeń wcieleniach bez przeszkód wtapiają się one w tłum. Jeżdżą samochodami, pracują, nawiązują kontakty z ludźmi. Taka istota może być mężem lub żoną, można mieć ją za przyjaciela lub sąsiada i nie mieć pojęcia o jej prawdziwej naturze. Nikt nie wie, że nie są normalnymi ludźmi. Tylko John to widzi.
Jednak te niesamowite wizje, popychają Cinstantine’a ku samobójstwu. Odratowany wbrew swojej woli ponownie znajduje się w świecie żywych. Na zawsze naznaczony, ma nadzieję, że uda mu się uzyskać zbawienie, odsyłając „istoty" tam, skąd przybywają, czyli w otchłań. Jako broni używa świętych relikwii, rozumu, pięści i wszystkiego, co okazuje się pomocne.
Zdesperowana detektyw Angela Dodson (Rachel Weisz) nakłania go do pomocy w sprawie zagadkowej śmierci jej bliźniaczej siostry. Nie spodziewa się, że zawiedzie ją to wprost do świata demonów i aniołów, istniejącego tuż obok.

Ciekawostki:

Przygotowując się do roli Rachel Weisz odwiedziła… kostnicę.
Produkcję realizowano na podstawie komiksu „Hellblazer”.
Tatuaż, który Constantine nosi na ramieniu to alchemiczny symbol Czerwonego Króla, który służy do ochrony przed złymi mocami.
Po zakończeniu zdjęć, Keanu Reeves kupił od producentów Boskiego Shotguna, za pomocą którego unieszkodliwiał w filmie potwory, a następnie podarował go reżyserowi Francisowi Lawrence'owi jako prezent.
Po zakończeniu zdjęć do „Constantine” nazistowska flaga, w którą była owinięta „włócznia przeznaczenia” została spalona. Powodem takiej decyzji, były obawy twórców filmu, że może ona wpaść w ręce ugrupowań neonazistowskich.
Keanu Reeves wielokrotnie powtarzał w wywiadach, że świetnie bawił się na planie filmu i marzy mu się realizacja „Constantine 2”. Aktor starał się o nakręcenie kolejnej części. Ponoć druga odsłona miała ociekać klimatem noir.

Egzorcysta”

Przedstawiamy legendarną produkcję z 1973 roku. Aktorka Chris MacNeil (Ellen Burstyn), zaniepokojona dziwnym zachowaniem córki, zwraca się o pomoc do lekarzy. Wyniki badań potwierdzają wstępną diagnozę, że Regan (Linda Blair) jest całkowicie zdrowa. Tymczasem stan dziewczynki pogarsza się. Kiedy aktorka wraca z planu zdjęciowego do domu, córka nagle atakuje matkę, która jest zmuszona przywiązać ją do łóżka. Zdesperowana Chris teraz szuka pomocy u młodego księdza, ojca Karrasa (Jason Miller). Dochodzi on do wniosku, że szatan opętał Regan. Chcąc wypędzić z niej diabła, Karras wzywa doświadczonego egzorcystę, ojca Merrina (Max von Sydow).

Ciekawostki:

Zdjęcia realizowano w Hetrze, Mosulu w Iraku, Burbank w Kalifornii, Nowym Jorku oraz Waszyngtonie.
Aż trudno uwierzyć, ale substancją wydostającą się z ust opętanej w „Egzorcyście” jest … zwykła zupa grochowa.
Dźwięk demona, który wychodzi z ciała Lindy, jest naprawdę dźwiękiem świń w rzeźni.
Reżyser strzelał z broni za plecami aktorów, aby uzyskać efekt wystraszenia się. Co więcej, związał Lindę Blair i Ellen Burstyn i kazał ekipie na nie krzyczeć.
Producenci przewidywali, że praca na planie potrwa 85 dni. Jednak z powodu komplikacji film kręcono aż 224 dni.
Film został zakazany w Malezji, Singapurze i Wielkiej Brytanii.
Jest to pierwszy horror, który został nominowany do Oscara w kategorii „najlepszy film”.
W 1974 roku jeden z widzów podczas oglądania filmu stracił przytomność, a następnie złamał szczękę, uderzając nią o znajdujący się przed nim fotel. Poszkodowany pozwał studio Warner Brothers i twórców o odszkodowanie.

Źródło: wszystkie materiały od Monolith Films

wtorek, 11 czerwca 2024

Iris Yamashita „Miasto pod jednym dachem”

 
Grupa nastolatków z Point Mettier, małej miejscowości na Alasce, do której samochodem można się dostać jedynie przez ciasny tunel, w Ukrytej Zatoce znajduje ludzkie szczątki, o czym niezwłocznie powiadamia miejscową policję, szeryfa Sipleya i Joego Barkowskiego. Sprawę przejmuje zespół dochodzeniowo-śledczy z Anchorage, który po zbadaniu dowodów i przesłuchaniu świadków uznaje, że doszło do wypadku z udziałem niezidentyfikowanego turysty. Tuż przed burzą śnieżną do Point Mettier przybywa detektyw z wydziału zabójstw w Anchorage Cara Kennedy z zamiarem przeprowadzenia własnego śledztwa w sprawie makabrycznego znaleziska w zatoce. Pomaga jej policjant Barkowski, który po zablokowaniu tunelu przez lawinę pełni także rolę przewodnika przymusowej lokatorki Davidson Condos, trzeszczącego gmachu zapewniającego schronienie całej lokalnej społeczności.

Okładka książki. „Miasto pod jednym dachem”, Czarna Owca 2024

Debiutancka powieść Iris Yamashity, autorki nominowanego do Oscara (laureat za montaż dźwięku) scenariusza dramatu wojennego „Listy z Iwo Jimy” (oryg. „Letters from Iwo Jima”), filmu pełnometrażowego w reżyserii Clinta Eastwooda wydanego w roku 2006. Urodzonej w stanie Missouri absolwentki University of California, Berkeley i San Diego oraz Uniwersytetu Tokijskiego japońsko-amerykańskiej pisarki, której pomysł na „Miasto pod jednym dachem” (oryg. „City Under One Roof”) podsunął film dokumentalny - po raz pierwszy widziany jakieś dwadzieścia lat przed światową premierą pierwszej odsłony planowanej serii z policyjną detektyw Carą Kennedy, która przypadła na rok 2023 – o odizolowanym mieście Whittier na Alasce, do którego samochodem można się dostać tylko jednokierunkowym trochę ponad czterokilometrowym tunelem leżącym pod masywem Maynard Mountain. Natchnienie Yamashita czerpała też z takich seriali kryminalnych jak „Tajemnice Laketop” (oryg. „Top of the Lake”) Jane Campion i Gerarda Lee oraz „Fargo” Noaha Hawleya. Drugi tom mrocznych przygód Cary Kennedy zatytułowany „Village in the Dark” został wypuszczony w lutym 2024, trzy miesiące przed polską premierą części pierwszej zorganizowaną przez oficynę Czarna Owca. Edycja w miękkiej oprawie zaprojektowanej przez Krzysztofa Rychtera i tłumaczeniu Tomasza Wyżyńskiego.

Miasto pod jednym dachem” miało być serialem streamingowym – Iris Yamashita najpierw przygotowała scenariusz odcinka pilotażowego, którym zainteresował się niejeden amerykański producent filmowy. Znaleziono reżysera, Yamashita opracowała szkic całego sezonu (wydarzenia i postacie)... i przystąpiła do, jak się okazało, bezskutecznych prób sprzedaży koncepcji. Biorąc pod uwagę ogrom pracy już włożony w opowieść o odciętym od świata miasteczku, scenarzystka „Listów z Iwo Jimy” stwierdziła, że warto podjąć jeszcze jedną próbę rozpowszechnienia jej kryminalnej historii. Zmierzyć z inną forma, obcą dla niej materią zwaną powieściopisarstwem. Iris Yamashita nigdy nie była zapaloną czytelniczką utworów kryminalnych. Nie licząc przygód Nancy Drew, pamiętanego z młodości amerykańskiego cyklu literackiego różnych autorek i autorów „ukrywających się” pod pseudonimem Carolyn Keene, Yamashita nie miała praktycznie żadnych kontaktów z tym rodzajem beletrystyki. Co innego seriale kryminalne – największa muza architektki świata Cary Kennedy, fikcyjnej detektyw z wydziału zabójstwa w Anchorage, skonsolidowanego miasta-okręgu leżącego nad Zatoką Cooka w stanie Alaska. Właściwie w przypadku „Miasta pod jednym dachem” seriale to drugie co do wielkości źródełko inspiracji Iris Yamashity – wymyślone przez nią miasteczko Point Mettier to literacki odpowiednik autentycznego miasta Whittier w tym samym amerykańskim stanie. Podobna topografia, zupełnie inna populacja. Sezonowa atrakcja turystyczna z około dwustoma „stałymi” mieszkańcami. Rotacja w Point Mettier jest bardzo wysoka – mało kto zapuszcza tutaj korzenie, ale wystarczy wytrzymać najwyżej rok w tych na pozór nieludzkich warunkach, by stać się częścią tego maleńkiego społeczeństwa. Zintegrowanej wspólnoty wyrzutków. Tak postrzega się Point Mettier w bardziej cywilizowanych rejonach Alaski, a zwłaszcza w Anchorage, najbliższym miejskim sąsiedztwie azylu dla uciekinierów. Obok detektyw Cary Kennedy najbardziej wyeksponowanymi postaciami są siedemnastoletnia Amy Lin, wychowywana przez samotną matkę, prowadzącą jeden z dwóch lokali gastronomicznych w Point Mettier oraz osoba z niepełnosprawnością intelektualną bądź psychiczną, opiekunka bohatersko uratowanego łosia Denny'ego, była mieszkanka „tajemniczego” Instytutu, Lonnie Mercer. Trzy przewodniczki po mroźnej krainie (nierównomierna przeplatanka rozdziałów skoncentrowanych na tych w moim odbiorze niedostatecznie rozwiniętych postaciach; narracja trzecioosobowa) będącej największą – jeśli nie jedyną – wizytówką debiutanckiej powieści Iris Yamashity. Zaczynamy od przesłuchania dziewczyny, która w tak zwanej Ukrytej Zatoce znalazła części ludzkiego ciała (dłoń i stopę). Niezupełnie szczerych (i nie pierwszych) zeznań Amy Lin domykających śledztwo zespołu z Anchorage. Werdykt: nieszczęśliwy wypadek turysty o nieustalonej tożsamość. Ulga niefortunnej znalazczyni nie utrzyma się długo, bo do miasteczka pod jednym dachem właśnie zmierza zdecydowanie bardziej dociekliwa policjantka od niejakiego Newortha, prowadzącego oficjalne dochodzenie w sprawie ludzkich szczątków odkrytych nieopodal Port Mettier w czasie zwyczajowego relaksu tutejszej młodzieży. Ukryta Zatoka to jedno z ulubionych miejsc Amy Lin, jej chłopaka Spence'a Blackmona oraz ich najbliższych przyjaciół, Celine Hoffler i Marco Salongi.

Okładka książki. „City Under One Roof”, Berkley 2024

Śledztwo napędzane osobistą tragedią głównej bohaterki. Czarna rozpacz matki i żony, wytrwale szukającej odpowiedzi, lecz bez większej nadziei na uśmierzenie bólu i odzyskanie dawnej równowagi psychicznej. Detektyw Cara Kennedy podejrzewa, że jej rany nigdy się nie zagoją, nie upora się z traumą, nie pogodzi z taką stratą. Na innych takie myśli może i działałyby demobilizująco, ale policjantka, która utknęła w Point Mettier wyglądała mi na osobę funkcjonującą tyko dzięki misji niekoniecznie akceptowanej przez jej przełożonych. Może też niebieskim tabletkom. Ryzykuje karierę dla odpowiedzi, które tak naprawdę mogła już uzyskać. Doszukująca się morderstw w zwykłych wypadkach? Zmagająca się z klaustrofobią kobieta, która utknęła w ciasnym miejscu. Nie zdążyła przed prognozowaną burzą śnieżną – jedyna droga, którą samochodem można dostać się do Point Mettier, długi tunel przykryty grubą warstwą śniegu, jak zawsze w takich wypadkach, została zamknięta – wynajęła więc mieszkanie w Davidson Condos (Dave-Co), jedynym budynku mieszkalnym w tym depresyjnym miasteczku. Ponurym gmaszysku przypominającym Overlook Hotel – zamiast chłopczyka na trójkołowym rowerku mamy dziewczynkę na hulajnodze – podobno nawiedzoną przez duchy nieruchomość pośród zaśnieżonych wzniesień. „Wrzeszcząca chata” zarządzana przez opryskliwą obserwatorkę wielorybów. A przynajmniej niemiłą dla najnowszej klientki, wścibskiej mieszkanki Anchorage, równie szorstko przywitanej przez szeryfa Sipleya, bezpośredniego przełożonego największego sojusznika detektyw Kennedy, Joego Barkowskiego, marzącego o karierze w wydziale zabójstw i mającego pełną świadomość, że swoją dobrowolną przeprowadzką z Anchorage do Point Mettier znacznie oddalił się od tego celu. Młody człowiek na nieprzymusowym wygnaniu. W zupełnie innej sytuacji są pozostałe przewodniczki po świecie przedstawionych w „Mieście pod jednym dachem” Iris Yamashity. Amy Lin dorastała w przekonaniu, że jej surowa matka - jedyna kucharka i właścicielka lokalnej restauracji o nazwie Star Asian Food, niezaciekle konkurującej z jedynym pubem w Port Mettier, gdzie często występuje niegdysiejsza gwiazda japońskiej sceny muzycznej – wyemigrowała z Chin i nielegalnie przekroczyła granicę amerykańską. To punkt wyjścia do dłuższej i nieco bardzo złożonej „dyskusji” o systemie imigracyjnym w Stanach Zjednoczonych, a jeszcze więcej uwagi Yamashita poświęciła rdzennym mieszkańcom części półwyspu Alaska i Aleutów; ubogim wioskom, jakby żywcem wyjętym ze średniowiecza (jeśli przymknąć oczy na takie „luksusy” jak telewizory, plastikowe pojemniki czy zapadnięte kanapy). America First! Została jeszcze Lonnie Mercer, osobowość paranoiczna mająca słabość do jednokolorowych beretów, smażonego ryżu ze Star Asian Food i przede wszystkich łosia Denny'ego. Jednostka z potężnym bagażem doświadczeń, okrutnie poraniona dusza z fobią na punkcie Instytutu. Młoda kobieta podejrzanie przestrzegana (warunkowana?) przez szeryfa Sipleya, nieukrywającego swego niezadowolenia z obecności detektyw Cary Kennedy, którą bardziej martwi jego zachowanie przy potencjalnych świadkach i podejrzanych. Mataczenie rzekomego stróża prawa? Osobiście zamieszany w zbrodnię lub kryjący zabójcę niedługo niezidentyfikowanego mężczyzny znalezionego w kawałkach? Hipotetyczne poćwiartowanie zwłok przez tajemniczego osobnika, być może uważnie przyglądającego się pracy upartej policjantki z Anchorage. Jednostka z Point Mettier? Zorganizowana grupa przestępcza z okolicznej osady? Przyznaję, że nie udało mi się rozwiązać tej niezbyt zajmującej zagadki kryminalnej w tylko odrobinę klaustrofobicznej scenerii – niezbyt plastyczne opisy niebanalnego krajobrazu zimowego i równie powierzchowny portret oryginalnego miasteczka dosłownie pod jednym dachem. Najbardziej zawiodła mnie jednak ludność tego świata przedstawionego, frustrująco uproszczone portrety także postaci pierwszoplanowych, suchy styl jak by nie patrzeć scenarzystki (pierwsze kroki w powieściopisarstwie stawiane przez artystkę bardziej wprawioną w konstruowanie historii filmowych i serialowych). Papierowe towarzystwo w zimowej pułapce z ogromnym potencjałem, uważam, w większości niewykorzystanym. W szponach obojętności.

Przeciętny kryminał od początkującej powieściopisarki najbardziej kojarzonej z „Listami z Iwo Jimy” Clinta Eastwooda. Pożądanie i niepożądanie niewygodne „Miasto pod jednym dachem” Iris Yamashity, otwarcie planowanej literackiej serii kryminalnej z fikcyjną detektyw z Alaski. Nietrzymająca w napięciu przeprawa straumatyzowanej policjantki w „niegościnnym kurorcie”. Prosta opowieść zimowa w genialnej scenerii - dobrze pomyślanej, gorzej wykonanej - osadzona. Lekka propozycja czytelnicza dla entuzjastów kryminalnych zagadek. Oferta niekoniecznie nie do odrzucenia.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu