sobota, 23 maja 2015

„Teza” (1996)


Studentka, Angela, zbiera materiały do pracy dyplomowej o filmach pełnych przemocy. Pomaga jej zagorzały fan kina gore, Chema. Jej promotor znajduje w magazynie na uczelni taśmę z zapisem prawdziwego mordu. Dostaje śmiertelnego ataku astmy w trakcie projekcji, a kasetę przechwytuje Angela. Ona i Chema zauważają, że dziewczyna torturowana i mordowana na amatorskim filmie uczęszczała na ich uniwersytet, ale zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Młodzi ludzie decydują się nie informować policji o swoim znalezisku, na własną rękę starając się odkryć tożsamość autora snuff movie.

Spopularyzowany na arenie międzynarodowej głośną ghost story, zatytułowaną „Inni”, Alejandro Amenabar zaczynał od zgoła odmiennej stylistyki kina grozy. Jego pierwszy pełnometrażowy film, „Teza”, bardziej celował w zaszokowanie opinii publicznej kontrowersyjną tematyką, aniżeli zasianie ziarna niepokoju zjawiskami nadprzyrodzonymi. Zrealizowany za niewielkie pieniądze (w przeliczeniu na euro: 696 tys.) film zdobył siedem statuetek Goya, ale nie dorównał późniejszemu komercyjnemu sukcesowi „Innych”. A szkoda, bo w mojej ocenie „Teza” jest nieporównanie lepszą produkcją, co zważywszy na niewielki budżet, jest nie lada osiągnięciem.

Scenariusz Alejandro Amenabary i Mateo Gila skupia się na problematyce snuff movies, taśm na których utrwalono prawdziwe sceny tortur i mordów. Szerokiej opinii publicznej taka tematyka w thrillerze może być znana z późniejszego głośnego obrazu Joela Schumachera, pt. „Osiem milimetrów” – bardziej brutalnego od „Tezy”, ale w ogólnym rozrachunku równie wartościowego, co debiut Amenabary. Twórcy hiszpańskiego dreszczowca o snuff movies postawili na realia studenckie, nie światek zdeprawowanych dorosłych, szukających mocnych wrażeń w nocnych klubach i podrzędnych sex shopach. Główną rolę powierzono Anie Torrent, która z wdziękiem wywiązała się ze swojego zadania. Jej priorytetem było przekonujące oddanie emocji towarzyszących młodej dziewczynie wkraczającej w świat wielbicieli krwawego kina. Początkowe zniesmaczenie Angeli i brak zrozumienia takich preferencji filmowy z czasem ewoluuje. Amenabar z obsesyjną drobiazgowością portretuje ciekawość popychającą ją do zapoznania się z filmem, podczas oglądania którego umarł jej promotor. Jakaś magnetyczna siła dosłownie przyciąga Angelę przed ekran – nie chce tego, ale z niejakim obrzydzeniem do samej siebie nie może powstrzymać się od spoglądania przez palce na okrutne torturowanie znanej jej z widzenia dziewczyny. Scenarzyści nie ubierają jej stanu ducha w słowa, całym brzemieniem obarczając mimikę Torrent, która bez większych problemów samą twarzą dała widzom do zrozumienia, co twórcy chcieli nam przekazać w podtekście. Dać do zrozumienia, że wbrew pozorom przemoc na ekranie może przyciągnąć każdego, nawet zdeklarowaną przeciwniczkę tego rodzaju rozrywki, bo w naturze ludzkiej tkwi pociąg do okrucieństwa. I wreszcie, że istnieje spore niebezpieczeństwo, iż osoby, którzy w taki sposób pozbywają się nagromadzenia emocji z czasem uodpornią się na efekty specjalne i zapragną czegoś realistycznego. Amenabar ową immunizację najdobitniej obrazuje na przykładzie Chema (znakomita kreacja Fele Martineza), kolegi Angeli z uczelni, który ma prawdziwą obsesję na punkcie kina gore. W jego pokoju można odnaleźć ślady uwielbienia całego gatunku (plakat „Shockera” i „Obcego”) nie tylko tego skrajnie szokującego, ale dobór koszulek (szczególnie rzuca się w oczy motyw plakatu „Cannibal Holocaust”) i obszerna filmoteka wskazują, że Chema szuka rozrywki głównie w obrazach exploitation i hard porno. Na co dzień pozostaje beztroskim, dowcipnym młodzieńcem, nieskorym do przemocy, ale w zaciszu swojego pokoju z lubością oddaje się niezbyt akceptowanym społecznie preferencjom filmowym. Podczas, gdy Angela zapis prawdziwego mordu ogląda z dużym wahaniem, dosłownie przez palce, Chema z niejaką fascynacją wpatruje się w tragiczny koniec znajomej z uczelni, samą tylko mimiką potwierdzając tezę wysnutą przez scenarzystów. Publika tego potrzebuje, dlatego jest jedynie kwestią czasu, aż filmowcy-amatorzy, których nadrzędnym celem jest dostosowanie swoich projektów do wymagań odbiorców zaczną kręcić snuff movies. Szokujące przesłanie, które na szeroką skalę z pewnością nie będzie miało racji bytu, ale w scenariuszu Amenabary i Gila znakomicie się sprawdza.

„Teza” już podczas pierwszych minut seansu zwraca uwagę mroczną kolorystyką i brudną scenerią. Nawet z wnętrza dużej uczelni, na którą uczęszcza Angela przebija zepsucie. Być może to nadinterpretacja, ale odniosłam wrażenie, że tym wszechobecnym zanieczyszczeniem twórcy chcieli zaakcentować moralny upadek, który stanowi myśl przewodnią filmu. Paradoksalnie pomógł im w tym niewielki budżet – brak przykładania większej wagi do stabilności obrazu i silnego skontrastowania kolorów uchroniło tę produkcję od teledyskowego, plastikowego wydźwięku. Sama intryga kryminalna jest miejscami nieco niedopracowana – mamy do czynienia z dwoma dużymi zbiegami okoliczności, które dynamizują amatorskie śledztwo Angeli, co w tego typu filmach jest niewskazane oraz oczywistymi podejrzanymi, spośród których najprawdopodobniej w finale wyłoni się winny bestialskich mordów dziewcząt z uczelni. Ale poza tym Amenabar prowadzi fabułę swojej produkcji z wszelkim poszanowaniem napięcia i suspensu, bez przerwy podrzucając widzom jakieś niejasne tropy, zmieniające ich spojrzenie na całokształt scenariusza. W generowaniu atmosfery wszechobecnego zagrożenia, igrania z tajemniczym mordercą znacząco pomogła nastrojowa ścieżka dźwiękowa skomponowana przez samego Alejandro Amenabara i Mariano Marina, ale niemałą rolę odegrał również szaleńczy montaż – dynamiczne przeskoki w akcji i osnute duszącym klimatem grozy stateczne ujęcia. Nawet, kiedy dochodzenie Angeli i Chema nie posuwało się do przodu twórcy pamiętali o wytwarzaniu podskórnej grozy uosabianej przez szaleńca porcjującego swoje ofiary pod „czujnym” okiem kamery. Już sama konsekwencja w budowaniu przybrudzonej atmosfery zepsucia świadczy o nietuzinkowości początkującego wówczas reżysera, wszak nierzadko zdarza się, iż twórcy thrillerów zapominają o wypracowanym wcześniej klimacie w obliczu dynamicznej akcji. Amenabar nie ma zaników pamięci – od początku do końca wręcz maniakalnie dba o odpowiednią oprawę audiowizualną swojej produkcji, nawet w trakcie energicznej końcówki. Finał być może nie zaskoczy dobrze zaznajomionych z kryminałami odbiorców, ale należy przyznać scenarzystom eksperymentowanie z prawidłami rządzącymi gatunkiem. UWAGA SPOILER W dzisiejszych czasach, szczególnie pisarze, coraz częściej decydują się na uczynienie sprawcą od początku najbardziej podejrzanego bohatera, igrając z oczekiwaniami odbiorców, którzy zdążyli już wyrobić sobie przekonanie, że winy zawsze należy się dopatrywać u najmniej oczywistej postaci. W latach 90-tych XX wieku taka praktyka była mniej powszechna niż dzisiaj, dlatego też należy przyznać twórcom niemałą pomysłowość. Ze wszystkich podejrzanych bohaterów „Tezy” najmniej oczywisty jest Chema, ale scenarzyści, pewnie ku zaskoczeniu sporej rzeszy odbiorców, postawili na tych wzbudzających największą nieufność Angeli KONIEC SPOILERA.

Cóż mogę rzec? Alejandro Amenabar odważnie wkroczył w światek filmowy z nietuzinkową „Tezą”, którą po prostu trzeba zobaczyć. Choćby po to, aby przekonać się, że osławieni „Inni” wcale nie muszą być największym dokonaniem tego reżysera w kinie grozy. Moim zdaniem zaczął lepiej – z ogromną pasją i znakomitym pomysłem, którego przełożył na ekran w wielkim stylu, pomimo niedostatków finansowych. Nastrojowy dreszczowiec z niebanalnym przesłaniem, poruszający jakże intrygującą i być może dla niektórych szokującą tematykę snuff movies. Wielbiciele hiszpańskiego kina grozy pewnie już „Tezę” widzieli, ale pozostałych gorąco zachęcam do zapoznania się z tą nietuzinkową pozycją.

6 komentarzy:

  1. Bardzo chciałam ten film obejrzeć, ale nie sposób go znaleźć. Skąd go masz?

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu dzięki wielkie za recenzje czasami wystrzelisz z taką perełką o której wogóle nie słyszałem i chwała Ci za to :) tak przy okazjii, moja mała prośba- poproszę o recenzje filmu " Skóra w której żyje" 2011 w reż Almodovara, myślę że Ci przypasi i to bardzo ! tylko nie czytaj żadnych opisów czy recenzjii bo noż widelec dostaniesz spojler i będzie dużo mniejsza frajda z seansu. Zaufaj mi, palnij sobie ten film bez przygotowania. Polecam !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam o tym filmie, ale jakoś się wahałam. Skoro tak zachwalasz (i sumując to z innymi pozytywnymi opiniami, które na temat tego filmu czytałam) to jak nadrobię te filmowe zaległości, które mi się nazbierały to w końcu się przełamię i zerknę. Dziękuję za polecajkę;)

      Usuń
  3. Też polecam Skórę w której żyję. Bardzo dobry film, chyba troszkę inspirowany francuskim klasykiem Oczy bez twarzy, który również warto obejrzeć.
    Z opinią nt. "Tezy" oczywiście się zgadzam. Wyborny nastrojowy i trzymający w napięciu thriller.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ok, ok, dam szansę tej pozycji - najwyżej będzie na Was;)

      Usuń