czwartek, 2 kwietnia 2015

„Thanatomorphose” (2012)


Młoda, niezadowolona z życia kobieta, tkwi w toksycznym związku z brutalnym chłopakiem, który interesuje się tylko jej ciałem. Dziewczyna marzy o karierze rzeźbiarki, ale nie potrafi ziścić swoich pragnień. Bez większego oporu poddaje się woli swojego partnera, którego brutalne poczynania w łóżku pewnego dnia zapoczątkowują proces rozkładu jej ciała. Kiedy kobieta uświadamia sobie, że zapadła na dziwną chorobę, objawiającą się rozpadem organizmu, podobnie jak wszystko w swoim życiu, akceptuje ten stan rzeczy, nie zamierzając skonsultować się z lekarzem.

Pełnometrażowy, kanadyjski debiut Erica Falardeau, na podstawie jego własnego scenariusza. Wyjątkowo brutalny, niszowy body horror odniósł sukces na festiwalach filmowych – nagradzano go w kategoriach „najlepszy film”, „najlepszy horror” i „najlepsze efekty specjalne” – ale w Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii jego dystrybucję ograniczono do rynku DVD. Co, biorąc pod uwagę problematykę „Thanatomorphose” jest całkowicie zrozumiałe. W Polsce żaden dystrybutor nie odważył się rozpowszechnić tej produkcji, co zważywszy na inne, jeszcze bardziej szokujące horrory, krążące po naszym rynku, jest mocno zaskakujące.

Krytycy mieli problem z jednoznaczną oceną „Thanatomorphose”. W swoich recenzjach chwalili realistyczne efekty specjalne, ale utyskiwali na miałki scenariusz, zauważając, że film ma za zadanie jedynie zaspokajać najniższe instynkty, spragnionych mocnych wrażeń widzów. Ich ambiwalentną postawę można zrozumieć, bo Falardeau rzeczywiście bardzo pobieżnie podszedł do fabuły swojej debiutanckiej produkcji. Właściwie cała akcja, niemalże pozbawiona dialogów, skupia się na młodej kobiecie, borykającej się z procesem rozkładu własnego ciała. Felerdeau osadził fabułę w jednym miejscu, ciasnym mieszkaniu głównej bohaterki, co albo było podyktowane niskim budżetem, albo reżyser poniekąd inspirował się „Wstrętem” Romana Polańskiego. I właśnie ta ograniczona lokacja wespół z kilkoma zmuszającymi do myślenia niedopowiedzeniami nie pozwoliły mi podzielić opinii krytyków. Owszem, „Thanatomorphose” ambitnym filmem nie jest, nawet do tego nie aspiruje, owszem fabuła jest jednowątkowa, ale ku mojemu zaskoczeniu, takie nieskomplikowane podejście do tematu w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadzało. 

Film rozpoczyna sekwencja brutalnego, celowo prześwietlonego, płynnie zmontowanego stosunku seksualnego pomiędzy główną bohaterką i jej chłopakiem. Niedługo potem kobieta zaczyna zauważać u siebie oznaki dziwnej choroby, co każe przypuszczać, że „Thanatomorphose” miał stanowić swego rodzaju osobliwe ostrzeżenie przed swobodnym seksem, ale też nie wyjaśniał, dlaczego współżycie z żywym, zdrowym mężczyzną przyniosło takie konsekwencje. Dotykający podobnej problematyki „Contracted” powstały rok później wystarał się już o przekonujące wytłumaczenie genezy przypadłości głównej bohaterki. U Felerdeau choroba pojawia się tak naprawdę znikąd, brutalnie wkracza w życie młodej kobiety bez objaśniania widzom jej proweniencji, więc pozostaje tylko ją zaakceptować, jako element świata przedstawionego, katalizator wszystkich późniejszych, krwawych wydarzeń. Początkowo twórcy bardzo delikatnie zarysowują problemy zdrowotne głównej bohaterki (wypadanie włosów i apatia) mocniej skupiając się na jej relacjach z chłopakiem i znajomymi, ażby uwiarygodnić jej późniejszy brak zdecydowanej reakcji na kuriozalną przypadłość. Dziewczyna zauważalnie jest typem osoby uległej, podporządkowującej się pragnieniom innych – nie tylko swojego partnera, ale również podkochującego się w niej kolegi. Sprawia wrażenie postaci całkowicie oderwanej od rzeczywistości, w milczeniu akceptującej swój tragiczny los i oprócz marzeń o artystycznej karierze niesnującej planów na dalsze życie. Owe marzenia o wykonywaniu upragnionego zawodu były siłą napędową powstałego dwa lata później, zbliżonego tematycznie do „Thanatomorphose” „Starry Eyes” (trzy tak podobne filmy dają nadzieję na rozkwit tej konwencji w przyszłości), w którym jednak dominowała ambicja czołowej bohaterki. Tutaj o żadnej wielkiej ambicji nie może być mowy, bowiem kobieta nie stara się za wszelką cenę odnieść sukcesu w ukochanej dziedzinie.

Jak na niski budżet Felerdeau „Thanotomorphose” zaskakuje intymną pracą kamery, przez cały czas podążającą śladami głównej bohaterki. Długie zbliżenia na poszczególne części jej ciała, sporadyczne filmowanie z perspektywy jej nóg, niczym we wspomnianym „Wstręcie” i wreszcie uciekanie kamery gdzieś w bok, spychające ją na drugi plan i sugerujące czyhające zagrożenie za jej placami. Takie zabiegi zarówno silnie utożsamiały mnie z główną bohaterką (zaskakujące, biorąc pod uwagę mój brak zrozumienia dla jej poczynań) i odpychały od jej osoby. Intrygujący zabieg, wprawiający w daleko idący dyskomfort, czyli całkowicie spełniający nadrzędne zadanie body horroru. Felerdeau dosyć szybko rozbudził we mnie daleko idący niesmak, jeszcze przed wykorzystaniem najmocniejszych efektów specjalnych, samą scenerią. Mroczne, ciasne pomieszczenia, przy akompaniamencie raniącej uszy muzyki skrzypcowej i bzyczenia much wespół z maksymalnymi zbliżeniami wywoływały u mnie klaustrofobiczne wrażenie napierania ścian na ekran. Duszącą atmosferę dodatkowo potęgowała odstręczająca, ale jednak z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu wymuszająca mój doping główna bohaterka. Snująca się nago po mieszkaniu znakomita Kayden Rose, której zakrwawione, posiniaczone ciało już w pierwszych fazach choroby porażało takim realizmem, że aż nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie weźmie kąpiel… Z czasem brud zaczyna osiadać wszędzie – zbrukane mieszkanie i ciało młodej kobiety, która przestaje panować nad swoimi zwieraczami. Oddawanie moczu i kału, wypluwanie nasienia po seksie oralnym oraz częste wymiotowanie, również krwią i również na ciało własnego chłopaka wręcz odrzucają od ekranu, przyćmiewając nawet czysto makabryczne akcenty, którymi twórcy przeładowali drugą połowę filmu. Ale bez popadania w groteskę – nie miałam wrażenia przesytu (niedosytu tym bardziej), co tylko udowadnia rzadko spotykane wyczucie gatunku reżysera. Eksperci od efektów specjalnych też idealnie wywiązali się ze swojego zadania, dbając o odpowiednio ciemną barwę krwi i jej przekonująco gęstą konsystencję oraz charakteryzację głównej bohaterki. Z wolna rozkładające się, poranione ciało, przesuwająca się szczęka, odpadające paznokcie i palce, krwawiąca pochwa w trakcie masturbacji (tak, okazuje się, że „chodzące zwłoki” również odczuwają popęd seksualny), dziura w głowie, w którą dziewczyna czuje się zmuszona zatapiać palec i wreszcie odpadanie skóry płatami, prowadzące do miażdżącego finału, będącego prawdziwym ukoronowaniem pracy speców od krwawych, naturalistycznych efektów. Największą siłą „Thanatomorphose” jest więc realizm oraz wręcz kliniczne podejście do wszystkich faz rozkładu ciała.

Oprócz wspomnianych wyżej elementów seans dodatkowo urozmaica skręcanie twórców w stronę surrealizmu – odpychających, dynamicznie zmontowanych, migawkowych wstawek, z mocną ścieżką dźwiękową w tle. Szczególnie poraża zabieg fragmentarycznego filmowania padliny, wyżeranej przez robaki, mającej dać widzom przedsmak tego, co czeka główną bohaterkę. Chociaż właściwie Felerdeau pozostawia odbiorców z mega niedopowiedzeniem, sugerując, że kobieta na krótko zamieniła się w zombie, bo w końcu nie mogłam przeżyć po stracie tylu litrów krwi i nie mogła rozkładać się za życia, ale równocześnie często koncentrując się na jej wznoszącej się i opadającej klatce piersiowej. Żywe trupy nie oddychają, bo jakby to powiedzieć… nie żyją, więc albo mamy tutaj do czynienia z ewidentnym błędem Rose, albo zamysłem scenarzysty był rozkład ciała za życia.

„Thanatomorphose” to znakomity przykład niezwykle realistycznego, odstręczającego i dosłownie duszącego body horroru, którego jednak nie polecę masowym odbiorcom. To w końcu niszowa produkcja zrealizowana na potrzeby konkretnej grupy widzów, wielbicieli tego nurtu, którzy do tego czasu projekcję mają pewnie za sobą, bo w dzisiejszych czasach tacy reprezentanci filmowego body horroru to prawdziwa rzadkość.

13 komentarzy:

  1. "Wstręt" Polańskiego wprost uwielbiam, surrealizm w kulturze również, szokujące, odstręczające horrory - tak samo. Jestem całkowicie na tak. Szkoda, że w Polsce żaden dystrybutor nie podjął się rozpowszechnienia „Thanatomorphose” :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekałam i czekałam, aż polscy dystrybutorzy się tym filmem zainteresują, ale doszłam do wniosku, że się nie doczekam. Nawet nie ma co sobie robić nadziei...
      W Polsce film jest chyba nie do zdobycia (chyba, bo nie szukałam), ale można kupić DVD za granicą. Napisy nie są konieczne, bo dialogów jest tutaj "jak na lekarstwo".

      Usuń
  2. a propo rozpowszechnienia, gdzie można ten film obejrzeć, bo szukam i szukam... już długo szukam:(
    ilsa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Polsce nie wiem. Mój kolega w Londynie film zdobył (tam pracuje) i musiałam tylko poczekać, aż przyjedzie i będzie robił za lektor, bo mimo iż dialogów nie ma wiele nie lubię bez tłumaczenia oglądać.

      Usuń
  3. Uwielbiam ten film - idealnie wpasowuję się do grupy odbiorczej takich produkcji XD

    OdpowiedzUsuń
  4. O losie, a już myślałam, że gdzieś się pojawił po za moim polem widzenia:(
    ilsa

    OdpowiedzUsuń
  5. ja się przyznam, że tego nie widziałam, ale będę musiała, kocham horrory!
    http://spojrzenie-rosie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Obejrzałam zwiastun tego filmu i nie wiem czy jest on na moje nerwy. Niestety moja ciekawość bywa większa od potrzeby spokoju, dlatego może się skuszę, tak jak skusiłam się na „Contracted” :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Właśnie skończyłam oglądać.
    Film z pewnością nie dla każdego. Im trwa on dłużej coraz więcej scen przy których ktoś o słabych nerwach mógłby nie wytrzymać. Trochę nużył ale to co mnie w nim zaskoczyło to to, że w ciągu całego trwania filmu, a nie jak to zwykle bywa- na końcu, było wiele ciekawych momentów "zwrotów akcji" - nie wiem jak to inaczej nazwać! Chodzi mi głównie o ciekawe sceny i pomysły, które zmuszały mnie do pomyślenia "nic gorszego niż to nie może się jej przytrafić.." i tak za każdą drastyczną sceną.
    Pomysł na film ciekawy a pod względem wykonania jestem pod wrażeniem.

    Dziękuję za polecenie filmu Buffy :)
    ~Panda13

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam podobne wrażenie - jak się wypróżniła na stojąco to byłam przekonana, że już większej ekstremy pokazać się nie da, ale myliłam się...
      Super, że w ogólnym rozrachunku byłaś zadowolona z seansu i cieszę się, że mogłam coś polecić;)

      Usuń
  8. Opis tego filmu skojarzył mi się trochę z opowiadaniem Mastertona "Posocznica", które jest jednym z moich ulubionych. Tym bardziej muszę obejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Oglądało mi się świetnie, ale raczej nie jest wart polecenia osobom, które nie pasjonują się body horrorem. Wszystkiemu winny jest brak fabuły. Szkoda, z drugiej strony to nie jest moja strata...

    Odniosę się jeszcze do "mega niedopowiedzenia". Nie do końca zgadzam się, że takie występuję. Występujące w tytule "" oznacza "wizualne zmiany po śmierci organizmu". Mocno zawęża to możliwość interpretacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie też bym tak myślała, gdyby nie mały, acz istotny szczegół - główna bohaterka oddychała;) Albo to błąd, albo taki był zamysł twórców. Masz rację, pewnie to pierwsze, niemniej to błąd istotny, pewnie niechcący, ale jednak mieszający w interpretacji.

      Usuń