niedziela, 2 lutego 2025

„Demon” (2024)

 
Mechanik samochodowy Graham Reilly po latach przybywa na farmę, z którą wiążą się jego najlepsze i najgorsze wspomnienia. Wyprowadził się po śmierci ojca długo zmagającego się z tajemniczą chorobą, rodzinną spuściznę zostawiając braciom, Jake'owi i najmłodszemu Phillipowi, chowającemu urazę za zrzucanie na nich tego problemu, Grahama bardziej jednak martwi ewentualne dziedzictwo demoniczne, genetyczne przekleństwo pasożytnicze niekoniecznie zesłane na tylko jednego z nich. Phillip od niedawna wykazuje objawy opętania, a podczas pobytu Grahama na rodzinnej farmie następuje gwałtowne pogorszenie sytuacji. Poróżnieni bracia muszą jak najszybciej rozliczyć się z bolesną przeszłością lub odsunąć na bok osobiste urazy do zakończenia walki z czymś potwornie znajomym.

Plakat filmu. „The Demon Disorder” 2024, Formation Pictures

Debiut reżyserski Stevena Boyle'a (jako Steve Boyle), twórcy efektów specjalnych ze specjalizacją w tworzeniu potworów (pracował chociażby przy takich produkcjach, jak „Gwiezdne wojny: Część II – Atak klonów” George'a Lucasa, „Statek widmo” Steve'a Becka, „Matrix: Rewolucje” Lany i Lilly Wachowski, „Zombie z Berkeley”, „Daybreakers. Świt” i „Winchester. Dom duchów” Michaela i Petera Spierigów, „Czarna owca” Jonathana Kinga, „30 dni mroku” Davida Slade'a, „Hobbit: Niezwykła podróż” Petera Jacksona, „Co robimy w ukryciu” Jemaine Clementa i Taika Waititi, „The Pack” Nicka Robertsona), założyciela firmy Formation Pictures z siedzibą w australijskim mieście Brisbane, stolicy stanu Queensland. Scenariusz „Demona” (oryg. „The Demon Disorder”) Boyle stworzył we współpracy z Tobym Osborne'em, a produkcja ruszyła w kwietniu 2023 roku w wiejskiej miejscowości Gleneagle w regionie Scenic Rim w Queensland. Światowa premiera przypadła na kwiecień 2024, w ramach Gold Coast Film Festival. W sierpniu tego samego roku film miał ograniczoną dystrybucją kinową w swojej rodzimej Australii – szerszej doczekał się w Polsce: w drugiej połowie października 2024 wystartowała regularna „akcja kinowa” zorganizowana przez firmę Monolith Films, która już w styczniu 2025 roku udostępniała „Demona” na swojej platformie VOD (Cineman). W Stanach Zjednoczonych patchworkowy horror Steve'a Boyle'a zadebiutował na Popcorn Frights w sierpniu 2024, a następnie pałeczkę przejęła firma Shudder (dystrybucja internetowa od września 2024).

Steven Boyle zapowiadał „Demona” jako „wzniosłe dzieło o relacjach międzyludzkich i dynamice rodziny, łączące w sobie elementy wczesnego kina Davida Cronenberga i body horroru przedstawionego za pomocą misternych sekwencji efektów wizualnych”. Toksyczna męskość, trauma rodzinna i nieklasyczne opętanie demoniczne. Skrzyżowanie „Dreszczy” i „Wściekłości” Davida Cronenberga z „Cierniem” Toby'ego Wilkinsa, a przynajmniej takie „zdrożne” myśli mogą nawiedzić miłośników gatunku w obłąkanym świecie braci Reilly. Najbardziej wyeksponowaną postacią jest Graham (poprawny występ Christiana Willisa, m.in. „Observance” Josepha Simsa-Dennetta), właściciel warsztatu samochodowego, zatrudniający młodą kobietę Cole Nichols (charyzmatyczna Tobie Webster), która jest jedyną stałą osobą w jego poplątanym życiu. Ze swoimi najbliższymi krewnymi główny bohater „Demona” praktycznie zerwał kontakt po śmierci patriarchy rodu George'a Reilly (perfekcyjny John Noble), samotnie wychowującego trzech synów na niewielkiej farmie – niebogaty dom pełen miłości zniszczony przez nieobliczalną (bardzo rzadką?) chorobę. W każdym razie Graham od wyprowadzki starał się unikać braci, ale w tym zrywaniu rodzinnych więzi wytrwale mógł mu przeszkadzać Jack (niezła kreacja Dirka Huntera; m.in. „Zombie z Berkeley” Michaela i Petera Spierigów) – najmłodszy z nich, Phillip (przykuwający uwagę Charles Cottier), nie tyle uszanował decyzję Grahama, ile pielęgnował w sobie urazę, w duchu przeklinał brata za dezercję, ucieczkę ze skażonego miejsca. Z pokojem zabitym dechami, który w pierwszym odruchu przypomniał mi siódmą komnatę Sinobrodego i piwnicę z „Martwego zła” Sama Raimiego. Tak czy inaczej, tradycja gatunku uczy: lepiej nie zaglądać do takich pomieszczeń. Nawet przez dziurę w drzwiach? Cóż, wystarczy obejrzeć „Lśnienie” Stanleya Kubricka, żeby odeszła ochota na takie badania przestrzeni za „porządnie” (paranoicznie?) zabezpieczonymi drzwiami. Z drugiej strony, kto normalny zignorowałby oznaki świadczące o niepożądanej obecności we własnym domu, czy tam domu krewnych? Dźwięki dobywające się z pomieszczenia, które powinno być puste. Grahama na rodzinną farmę sprowadził Jake, ale powodem był Phillip – rzekomo jego dwudzieste ósme urodziny, a w rzeczywistości domniemany (nie)genetyczny „prezent” od rodzica. Choroba psychiczna odziedziczona po ojcu? W zasadzie starsi bracia podejrzewają demona; tego samego pasożyta, który odebrał im troskliwego tatę, ewentualnie innego przedstawiciela jego piekielnego gatunku. Graham i Jack spodziewali się ciężkiej przeprawy, ale wszystko wskazuje na to, że nawet przeżycia z teoretycznie opętanym rodzicielem nie przygotowały ich... na takie robactwo. Rzeź na farmie – przygnębiający widok przed zaniedbanym domem, krwawy szlak prowadzący do kurnika – „endoskopowy zabieg” w nieprzytulnym salonie i zwariowane poszukiwania „bękarta z Nostromo”. Noworodek, który w gruncie rzeczy uruchomił u mnie lawinę przepięknych wspomnień z różnych światów przedstawionych – od „Obcego – ósmego pasażera Nostromo” Ridleya Scotta, przez „Dreszcze”, „Wściekłość” i „Potomstwo” aka „Pomiot” Davida Cronenberga, po „Inwazję porywaczy ciał” Jacka Finneya, jej filmową adaptację z 1978 roku w reżyserii Philipa Kaufmana (pol. „Inwazja łowców ciał”), „Robale” Jamesa Gunna i „Kleszcze” Tony'ego Randela.

Plakat filmu. „The Demon Disorder” 2024, Formation Pictures

Zgodnie z przewidywaniami pierwsze reżyserskie przedsięwzięcie Stevena Boyle'a największą skutecznością wykazuje się w sztuce efektów specjalnych – wyróżniające się elementy świata przedstawionego, który z kolei mocno zawodzi relacjami interpersonalnymi. Trzech mężczyzn i młoda dama, czy jak kto woli wyszczekana panna kontra UWAGA SPOILER interesujące organizmy z odmienioną duszą ojca – charakter zmieniony przez chorobę psychiczną lub, co bardziej prawdopodobne, szatańskiego pasożyta, przybysza z Piekła (ewentualnie nowy bądź dotąd nieodkryty ziemski gatunek, ostatecznie najeźdźca z Kosmosu). Oślizgłe żyjątka (duże, pulchne larwy, nadpobudliwe ośmiorniczki), które w jakiejś dalszej, pewnie niezbyt odległej, perspektywie (błyskawiczne dorastanie) upodobnią się do okrutnie zdeformowanej humanoidalnej istoty, która w drugim „akcie” „Demona” wylezie spod pachy Phillipa KONIEC SPOILERA. O większą uwagę najgłośniej dopraszały się dawne dzieje – retrospekcje z życia chłopaków ze wsi. Szczęśliwe dzieciństwo i zdecydowanie mniej kolorowa, mimo utrzymującej się słonecznej aury, wczesna dorosłość Grahama, Jake'a i Phillipa Reilly. Autor zdjęć Terry King zadbał o inne skontrastowane zestawienie kolorystyczne - umownej teraźniejszości (ciemne, smutne, zimne) i przeszłości (jasne, wesołe, ciepłe) – ale niewiele z tego wynika. Można wręcz odnieść wrażenie, że „Demon” Steve'a Boyle'a powstał jedynie z potrzeby wypróbowania paru pomysłów na małe i duże paskudy. Fabuła skonstruowana pod intencjonalnie odrażające, wstrętne, niesmaczne efekty, potraktowana jako pretekst do pochwalenia się, przyznaję, niebanalnymi praktycznymi (chyba też cyfrowymi) efektami specjalnymi: lepkie rekwizyty (bezbarwny śluz), nieminimalistyczna charakteryzacja (bombowy makijaż protetyczny) i oczywiście trochę czerwonej substancji (przekonująca imitacja krwi). Warto wspomnieć, że muzykę skomponował Peter Spierig, przy niejednym filmie którego Steve Boyle pracował. Akcja najpierw rozgrywa się w nieco obskurnym gospodarstwie domowym – też mała ferma drobiu; zdaje się hodowla tylko na użytek własny – na ponurej posesji Jake'a i Phillipa, a później przenosi na teren Grahama: mroczniejsza, naturalnie zagracona i bardziej klaustrofobiczna sceneria, gdzie zespół „współczesnych egzorcystów” powiększy się o jedną osobę. Albo dzielne chłopaki napytają sobie jeszcze większej biedy w wyniku przypadkowego spotkania z nieusłuchaną dziewczyną. A niektórych widzów może najdzie piękne skojarzenie z „Wiklinowym koszykiem” Franka Henenlottera i/lub „Substancją” Coralie Fargeat. Najpierw wyjmowanie obrzydlistwa z gardła, potem „trzecie oko”, ale to błahostki w porównaniu do tego, co zadzieje się w warsztacie samochodowym brata marnotrawnego. A zagadka tego „demonicznego opętania” - czy zostanie rozwiązana? I tak, i nie. Dostaniemy bardzo ogólne wyjaśnienie UWAGA SPOILER - klątwa pokoleniowa czy coś w tym rodzaju (nadzwyczaj niefortunna przysięga wymuszona przez rodzica, który chce umrzeć na swoich zasadach, nie godzi się na wegetację, przedłużanie męki i dalsze narażanie życia najbliższych) KONIEC SPOILERA - które niestety nie wyglądało mi na ukłon w stronę zwolenników historii celowo niedopowiedzianych, pokładających wiarę w inteligencję i wyobraźnię swojej grupy docelowej. Prędzej niechlujstwo scenarzystów; ciąg dalszy niedbalstwa architektów tej prymitywnej budowli fabularnej. Nader uproszczonej, spłaszczonej historii rodzinnej. Coś takiego powinno budzić większe emocje – nie ukrywam łezka raz w oku się zakręciła, ale seans „Demona” Steve'a Boyle'a zakończyłam z poczuciem bezsensownego zmarnowania niezgorszego, całkiem obiecującego, szkieletu fabularnego. W trakcie napisów końcowych jest jeszcze jedna scenka, klasyczne zamknięcie „każdego” szanującego się horroru klasy B z dawnych lat. Takie epilogi wyszły z mody najdalej na przełomie XX i XXI wieku, ale czepiać mogą się tylko ci, którzy nie dopatrzą się w „Demonie” wyznania miłosnego do niskobudżetowego kina makabrycznego i na swój sposób zabawnego (poważne klimaty Cronenberga i bardziej groteskowe, swobodniejsze igraszki mistrzów campu) przede wszystkim z szalonych lat 80.

Na moje niewprawne oko średni start w reżyserskiej karierze Stevena Boyle'a (forma w porządku, gorzej z treścią). A może to tylko jednorazowa przygoda zasłużonego twórcy efektów specjalnych? Nie wiem, czy czołowy twórca „Demona” ma w planach kolejne projekty – czy zamierza rozwijać się jako reżyser i/lub scenarzysta – ale na jego miejscu tak szybko bym nie rezygnowała. Tym bardziej, że nie trzeba samemu wymyślać i jeszcze pisać – dobry scenariusz filmowy zawsze można kupić:)